Strony

niedziela, 3 marca 2013

Kolekcja Pana Alpinisty - rozbity klejnot

Kilka lat temu weszliśmy z Sahibem, przypadkowo, w posiadanie olbrzymiej kolekcji książek. Dziś nieco smutna historia tej cudzej biblioteki - tworzonej z pasją, a później rozbitej jak niedoceniony klejnot...

Był to księgozbiór alpinisty, taternika i pisarza, który wspinał się jeszcze przed wojną. Wytyczał w Tatrach nowe drogi, jeździł w Alpy, Kaukaz, Atlas i Hindukusz (dociekliwy miłośnik alpinizmu na pewno odgadnie jego nazwisko). Napisał wiele książek. Miał znajomych wśród alpinistów i wspinaczy z całego świata.

Po śmierci jego, a później - jego żony, okazało się, że rodzina nie ma pojęcia, co zrobić z gigantycznym księgozbiorem, zbieranym latami, który zajmował prawie całe mieszkanie na warszawskim Mokotowie. Żadne biblioteki ani organizacje nie były nim zainteresowane. Krewni nie mieli też chęci czy pomysłu na robienie na tej kolekcji biznesu, choć obeznany w temacie antykwariusz znalazłby tu wiele białych kruków.

Rozesłano zatem wici po znajomych. Może ktoś interesuje się wspinaniem i chciałby wziąć „kilka” książek? Wtedy właśnie na scenę wkroczyliśmy między innymi my z Sahibem (a tuż po nas inni wspinacze, z wielkimi plecakami, z dzikim amokiem w oczach). Czy chcemy parę książek? Też pytanie! W góry jeździliśmy od zawsze, trochę się wspinaliśmy, czytaliśmy literaturę górską, byliśmy nieźle nakręceni!

Gdy przestąpiliśmy progi książkowego eldorado, okazało się, że w mieszkaniu trwa już remont. Wszystko pokrywała biała warstwa pyłu. Także regały z książkami, upchnięte ciasno w największym pokoju. Ogrom tej biblioteki poraził nas (było tam znacznie więcej książek niż w bibliotece publicznej w naszej wsi). I jednocześnie zachwycił. Nie mogliśmy złapać tchu, wydobyć słowa.

Było to zetknięcie z niesamowitą pasją. Duch tego, nieznanego nam Człowieka, unosił się ciągle nad tym miejscem. Książki nie były układane przypadkowo. Każda zaopatrzona w przyklejony, specjalnie wydrukowany ex libris. Wiele z nich w kolorowej, introligatorskiej oprawie, z wytłoczonym tytułem na grzbiecie. Autografy legend polskiego alpinizmu, osobiste dedykacje. Książki XIX-wieczne, przedwojenne, mnóstwo rzadkości. Jednym słowem był to zadbany, zorganizowany księgozbiór, w pełni zasługujący na miano „kolekcji”.

Ogarnęły mnie wątpliwości. Nieśmiało zapytałam, czy nie szkoda rozbijać na części tego bogactwa. To trochę jak z diamentem - coś, co jest wiele warte w całości, dramatycznie traci na wartości rozbite na drobne elementy. Odpowiedzią było tylko machnięcie ręką i zachęta, byśmy brali jak najwięcej. Wychodząc minęliśmy się w drzwiach z następnymi chętnymi. Choć do domu wróciliśmy z bagażnikiem pełnym książek, i dla tych kolejnych zostało niemało.

Te książki stały u nas przez kilka lat. Stały - dobrze powiedziane. Tylko pewien procent doczekał się w końcu lektury... Tak, zbyt pazernie podeszliśmy do tematu. Przyszedł czas, żeby przekazać książki dalej. Zostawiliśmy sobie kilka ulubionych (niektóre, te z okresu międzywojennego, napisane są tak pięknym językiem i z takim humorem, że można je czytać po wielekroć). Resztę oddaliśmy tej zimy do jednego z klubów górskich w Warszawie. Dobrze, poszły w świat, może znów będą czytane. Księgozbiór uległ dalszemu poszatkowaniu.

Jednocześnie zaczęłam myśleć intensywnie nad kolekcjonowaniem. Bywały takie okresy w moim życiu, że kolekcjonowałam różne rzeczy (również książki, ale też czapki, kamienie itp.). Wartość Kolekcji Pana Alpinisty była ogromna nie tylko według kryteriów komercyjnych. Miała wartość poznawczą, była wykorzystywana praktycznie. Będąc pisarzem, zgromadził w domu mnóstwo potrzebnych materiałów, do których mógł w każdej chwili sięgnąć (a były to czasy przedinternetowe, to takie przypomnienie dla młodzieży).

Jednak okazuje się, że jej wartość trwała dopóty, dopóki żył ktoś, kto ją stworzył. Pewnie zdarzają się też inne scenariusze, jeśli ktoś kolekcjonuje coś o dużej wartości komercyjnej, ale książki... Hm, nie były, jak widać, zbyt wiele warte dla spadkobierców. Zajmowały tylko miejsce.

Smutne? Prawdziwe? Nieuniknione? Co o tym myślicie?

11 komentarzy:

  1. Smutne, jakze czesto jednak rodzina nie podzialajaca "pasji" zmarlego chce sie tylko pozbyc jak najszybciej uciazliwych kolekcji. Tak bywa z zolnierzykami, maikietami , modelami. Mysle, ze w sumie lepiej taka kolekcje oddac "poszatkowana" w swiat gdzie bedzie nadal zyc wlasnym zyciem, niz trzymac jak jakies brzemie w piwnicy czy na strychu, tylko przez pamiec dla zmarlego. Tym bardziej daje to do zastanowienia czy sami powinnismy cos w ogole kolekcjonowac za wszelka cene i kosztem czasem wielkich wyrzeczen...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to mi właśnie chodzi. Kolekcjonować czy nie? A może tylko to, co ma praktyczne zastosowanie (tak jak w powyższym przypadku)? Żołnierzyki (wazoniki, kamienie, muszle - chyba że ktoś jest geologiem albo biologiem morza...) wydają się trochę dyskusyjne. ;)

      Usuń
  2. To tak naprawdę jest pytanie, czy warto jest żyć, skoro i tak umrzemy? Warto. Warto jest kolekcjonować to co kochamy, żeby być/mieć to blisko. Jeśli kochasz książki - warto, jeśli bardziej - emocje, doznania, to może szkoda czasu na książki. Bo... obawiam się, że na wszystko czasu nie wystarczy. Trzeba wybierać. Niestety. S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sensem życia niekoniecznie musi być kolekcjonowanie. Czegokolwiek. ;)

      Usuń
    2. No nie musi. A że nie da się robić wszystkiego, i to co się robi, zajmuje czas na inne "sensy",dlatego kolekcjonowanie wydaje mi się cholernym marnowaniem czasu. Ale to mi się tak wydaje :) Pozdrowienia.

      Usuń
    3. Zgadzam się z opinią Sąsiada. Trzeba robić rzeczy, które się kocha. Jeśli jest to kolekcjonowanie, to w porządku, czemu nie? Ważne chyba jest tylko to, żeby to nie było takie płytkie zbieractwo, które uprawiają prawie wszystkie małolaty, ale coś niepowtarzalnego, unikalnego. Kolekcja tych książek o górach miała nieocenioną wartość, bo była bardzo nietypowa, unikatowa. Ale z drugiej strony na początku pewnie taka nie była, a od czegoś trzeba zacząć... Dopiero z czasem kolekcja nabiera wartości muzealnej!

      Dlatego trudno jest oceniać czyjeś hobby. Jednego podnieca to, innego tamto. Nawet w gronie najbliższych trudno czasem o zrozumienie własnych namiętności, że tak się wyrażę. ;-) Ja zbierałem różne rzeczy, ale z tego wyrosłem. Uznałem, że lepiej zbierać przeżycia i na razie to się sprawdza. Ale rozumiem i doceniam ludzi, którzy potrafią poświęcić swój czas i pieniądze, żeby zdobyć coś unikalnego do swojej kolekcji.

      Usuń
    4. Byłem kiedyś w Muzeum Żaby (chyba w Kudowie Zdroju). Poza skromną częścią edukacyjną jest tam ogromna ilość przedmiotów w kształcie żaby - głównie zabawki, no bo co innego można zrobić w kształcie żaby? I to jest - moim zdaniem - ogromny minus tej kolekcji. Pokazuje ona m.in. dziesiątki pluszaków, które nic nowego do kolekcji nie wnoszą. Moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby tam był jeden pluszak, jedna rzeźba, jedna doniczka, jeden przycisk do papieru itp. No może po kilka, z różnych krajów. Wtedy byłoby to ciekawe. Ale zbieranie pluszaków, z których większość pochodzi z Chin, mija się z celem.

      Usuń
    5. Adamie, masz rację. Prawdę mówiąc, opisując tę historię, nie miała jakiegoś sprecyzowanego zdania o kolekcjonowaniu. Chyba chciałam sobie przy okazji pewne rzeczy ułożyć w głowie. Sama nie prowadzę żadnej kolekcji, choć rozumiem tworzenie profesjonalnych kolekcji z pewnym kluczem (nie przypadkowy zbiór przedmiotów, jak wspomniane przez Ciebie żaby). Wyrosłam w rodzinie, w której każdy coś zbierał, dosłownie każdy. Rozmaite rzeczy, cenne lub nie. Jednak teraz już wiem, że nie jest to konieczność życiowa. I na pewno nie dla każdego. :)

      Usuń
  3. Nie jestem typem kolekcjonera, wręcz przeciwnie. Często się zastanawiam, co bym chciała po sobie zostawić "potomnym" i myślę, że im mniej, tym lepiej. Więc jeśli kolekcjonować, to dla siebie i nie zakładać, że dla kogoś innego to też będzie miało taką samą wartość. Albo jeszcze za życia znaleźć kogoś, kogo te zbiory rzeczywiście ucieszą, wtedy nie będą rozbitym diamentem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja mysle, ze sensem ksiazek jest to by byly czytane, by znajdowaly swego czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stąd trochę mieszane uczucia. Szkoda kolekcji, ale czym są książki, jeśli nie są czytane? Tylko pożywką dla moli książkowych, takich prawdziwych.

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.