Strony

sobota, 24 kwietnia 2010

Lżej, szybciej, dalej

„Gdy w gronie ekspertów omawia się, co trzeba zabrać w drogę, toczą się gorące spory, bo idzie tu o odwieczny dylemat pomiędzy przydatnością bagażu a jego wagą. Decydującą rolę odgrywa zazwyczaj osobista zdolność do dźwigania i umiejętność przetrwania ze skąpym wyposażeniem we wszelkich możliwych sytuacjach. (…) Wygody postoju piechur zawsze przypłaca niewygodami marszu”.
Hans-Otto Meissner „Sztuka życia i przetrwania”, 1982

Każdy wyjazd, dłuższy czy krótszy, to wielkie pakowanie. Pakowanie obarczone dylematami, co zabrać, co tak naprawdę okaże się konieczne? Chyba każdemu z nas zdarzyło się po powrocie z wyjazdu znaleźć w plecaku przedmioty, których nie użył. Czasem nawet niezjedzone jedzenie, cóż za marnotrawstwo – sił oczywiście! Jedyny wyjątek to apteczka – najlepiej jak wraca do domu w nienaruszonym stanie – tu możemy nie mieć wyrzutów sumienia.

Pomimo wielu przemyśleń na temat pakowania, stosowania wagi, zawsze mam wrażenie że zabrałam za dużo. Mam swoje małe grzeszki w dziedzinie pakowania. Z wielką zazdrością patrzę później na spotkanych na szlaku prawdziwych „fastpackerów”, z plecakami dwa razy lżejszymi niż mój! Sprzymierzeńcami-motywatorami w walce o lekkość są też małe plecaki oraz lotnicze limity wagowe.

Co to takiego – fastpacking?

Fastpacking to filozofia, która może być przydatna nie tylko dla biegaczy ultra albo rajdowych zawodników pokonujących wielkie dystanse z małymi plecaczkami i absolutnym minimum sprzętu. Fastpacking to nic innego jak minimalizm w pakowaniu i sztuka znalezienia kompromisu pomiędzy komfortem, który chcemy sobie zapewnić, a wagą noszonego plecaka. Skrajnością jest podejście survivalowe, przetrwanie w terenie z przysłowiowym nożem i zapałkami. Ten tekst nie będzie jednak o tym, ale o próbie znalezienia własnego złotego środka.
Nie ma jednej gotowej recepty, jak się spakować, bo wszystko zależy od tego dokąd jedziemy, w jakiej porze roku, w jakiej formule, na jak długo, samotnie czy w grupie, jakich środków transportu używamy. Umiejętność spakowania tego, co niezbędne najbardziej przyda się piechurom i rowerzystom.
Są też sytuacje, które fastpackingowi nie służą: zimny klimat, dzikie miejsca, oddalenie od cywilizacji, samotne podróżowanie, podejmowanie specjalistycznych aktywności wymagających dodatkowego sprzętu (profesjonalna fotografia, wspinaczka, łowiectwo, obserwacje przyrodnicze itd.). Znajomość terenu, rozmowy z osobami, które już tam były, czytanie relacji - pomagają spakować się lepiej, czyli oszczędniej.

Każda rzecz waży

Jest jednak kilka zasad, którymi fastpacking można podsumować. Przede wszystkim przekonanie, że KAŻDA rzecz waży, w tym sam plecak i rozmaite pokrowce. Szukanie lżejszych, a równie dobrych zamienników posiadanego sprzętu. Odchudzanie sprzętu (usuwanie zbędnych elementów). Stosowanie wielofunkcyjnych rozwiązań (dobrym przykładem jest buff). Naszym najlepszym przyjacielem powinna na kilka godzina stać się elektroniczna waga (wystarczy zwykła, kuchenna, do 2-3 kg, dokładność to zwykle 2 g). Dobra metoda to zważyć posiadany sprzęt raz i zrobić listę do ponownego użytku.

Nie dla pesymistów

Fastpacking zakłada pewien optymizm, który nie oznacza rezygnacji z rozsądku. Nie rezygnujemy na przykład z apteczki, jednak zabieramy taką ilość odpowiednio dobranych leków, by w najczęściej spotykanych wypadkach móc sobie poradzić. Optymizm przejawia się w tym, że rezygnujemy z zabezpieczania się od nietypowych, bardzo rzadkich sytuacji, albo stosujemy w nich rozwiązania awaryjne.

Trochę konkretów

Zawartość plecaka możemy podzielić na kilka kategorii: plecak, biwak, gotowanie, żywność, ubrania, kosmetyczka, apteczka, mapy i przewodniki, sprzęt nietypowy i „przydasie”. W każdej kategorii możemy uszczknąć co najmniej parę gramów.

Plecak. Ostatnio wymieniłam plecak na lżejszy. Sporo się naszukałam, dużo przymierzała, opłaciło się. Mój plecak 70 l waży 1900 g. To dużo czy mało? Standardowo plecaki o tym litrażu ważą około 2,5 kg, jestem zadowolona. Poza tym jest bardzo wygodny. Mogłabym jeszcze wyciągnąć z niego rzadko używane sznurki i skrócić paski.

Biwak. Namiot czy płachta biwakowa? A może spanie w szałasach i awaryjne NRC? A jeśli namiot – to czy możemy nasz namiot jakoś „odchudzić?” Niektórzy producenci oferują wymianę stelaża na aluminiowy, lżejszy niż z włókna szklanego. Można kupić komplet lekkich szpilek i wymienić odciągi na kawałki cienkiego repa. Niektóre pokrowce namiotów mają dodatkowe kieszonki lub paski, które nie są niezbędne i można je po prostu odciąć. Karimata czy mata samopompująca? A może po prostu zwykłą alumata? To kwestia komfortu i ciepła. Mata samopompująca jest bardzo wygodna, nieźle izoluje, ale waży około 1 kg. Dobra karimata to ok. 0,5, kg, alumata połowę mniej. Zwykle wybieram opcję złotego środka czyli karimatę. Śpiwory to osobny temat.

Gotowanie. Jeśli chodzi o samą kuchenkę czyli palnik, to niewiele możemy zaoszczędzić – jedynie na etapie zakupu możemy wybrać najlżejszy model. Może być on mniej stabilny i mniej wygodny w użyciu niż cięższy, z dłuższymi ramionami. Zabierając gaz warto mieć pewien zapas, jednak nie przesadny – tu przydaje się umiejętność oceny, jak szybko nam schodzi gaz (latem, zimą). Inne opcje to kuchenka benzynowa (cięższa niż palnik gazowy, ale niezastąpiona w podróży lotniczej), gotowanie na ognisku (jeśli jest opał), jedzenie w schroniskach lub barach. Do zestawy kuchennego wchodzą ponadto menażki, kubek, łyżka, nóż. Widelec zawsze uważałam za zbędny, praktycznie wszystko można zjeść łyżką. Łyżka stalowa to około 36 g, podobnej wielkości łyżka z tytanu lub aluminium to 20 g, a więc prawie o połowę mniej! (Jeśli kogoś zaskakuje mój entuzjazm przy oszczędzeniu tych 16 g to proponuję przejść do działu: kosmetyczka) Kubka nie zabieram, piję z menażki. Odkąd stałam się szczęśliwą posiadaczką tytanowych menażek, nie mam dylematu co do wagi. Ważą tyle, co aluminiowe, około połowy tego, co stalowe. Niestety słono kosztują i to ich główna wada. Kupując menażki wybierałabym jak najlżejsze i bez przymocowanych na stałe rączek. Nóż - są zwolennicy ciężkich myśliwskich finek. Moja stara finka waży 222 g! Aż trudno mi w to uwierzyć, że kiedyś była moim stałym towarzyszem wędrówek! Wypasiony scyzoryk z wieloma funkcjami i w miarę sporym ostrzem to 100 g. Mały „rajdowy” scyzoryk waży tylko 46 g.

Żywność. Podobnie jak śpiwór czy ubrania to temat na osobny artykuł. Dobrą metodą, którą stosuję od jakiegoś czasu, jest paczkowanie jedzenia na dzienne porcje – śniadaniowe i obiadowe, plus przekąska w środku dnia. Łatwo wtedy zajrzeć do worka z jedzeniem i policzyć, na ile dni nam zostało. Od herbat odcinam zbędne sznurki i papierki. Zabieram dobrej jakości herbaty. Stosuję jako szczelne opakowania np. lekkie plastikowe pojemniczki na mocz, które można kupić w aptece oraz torebki strunowe. Unikam zabierania „pustych kalorii” takich jak zupki w proszku. Wolę zabrać więcej płatków owsianych, kaszy.

Ubrania. To moja pięta achillesowa. Pomimo tego, że swego czasu zważyłam wszystkie wyjazdowe koszulki, polarki i skarpetki, pakowanie ubrań zawsze spędza mi sen z oczu. Staram się brać ubrania nadające się jako cebulka, w których da się chodzić i spać. Uwielbiam wielofunkcyjnego buffa (kiedyś robił nawet za siatkę na jabłka i jako cumka do kajaka). Polecam ważenie ubrań – można się nieźle zdziwić. Trójwarstwowy goretex to około 700 g. Packlite, świetny latem – połowa tego!

Kosmetyczka
- mój konik, jeśli chodzi o odchudzanie sprzętu. Poniżej lista oszczędności:
• papier toaletowy – usuwam zbędną tekturkę ze środka, stanowi ona wagową równowartość 1,5 m papieru – 5 g oszczędności.
• pasta do zębów – zamiast tradycyjnej tuby 75 ml (waga z tubą 100 g) stosuję malutką skoncentrowaną Ajonę (do kupienia w aptece) – ok. 8 g z opakowaniem – 92 g oszczędności
• zamiast dezodorantu (waga ok. 150 g) używam odciętego kawałka dezodorantu w sztyfcie w torebce strunowej – około 15 g – 135 g oszczędności
• mydło – zabieram tylko tyle, ile naprawdę potrzeba, zwykle około 30 g
mały grzebień 10 g
• szczoteczka do zębów – moja ma 22 g, ale miałam kiedyś taką, która ważyła 16 g, możne oczywiście obciąć jej kawałek rączki, to już chyba tradycyjny przykład odchudzania plecaka
• ręcznik mam leciutki, tylko 90 g, ale jeszcze mniej waży pielucha z tetry – 50 g (zanim kupiłam ten ręcznik zwykle na wyjazdy zabierałam tetrę)
• krem – tubka 25 ml wystarcza zwykle na miesiąc (w wyższe góry większa tubka z mocnym filtrem)
• sama lekka kosmetyczka waży aż 70 g! zamiast niej polecam torebkę strunową – około 5 g
Można zmieścić się w około 200 g (nie licząc papieru toaletowego).

Mapy i przewodniki.
Od map śmiało odcinam zbędne okładki. Czasem nawet odcinam niepotrzebne fragmenty. Zamiast mapnika biorę torebki strunowe. Z grubych przewodników zdarza mi się wycinać niepotrzebne kartki, okładkę. Ostatnio coraz częściej nie biorę notesu tylko złożoną kartkę papieru.

Reszta sprzętu. Telefon, aparat, czołówka, okulary, baterie, kijki teleskopowe, podstawowy zestaw naprawczy i inne „przydasię”. Praktycznie każda z tych rzeczy może być lżejsza lub cięższa.

Ciekawa jestem Waszych opinii i patentów. Uważajcie, to wciąga!

piątek, 9 kwietnia 2010

Dodo, wodniczka i gamonie

Pamiętacie ptaka dodo? Nie chodzi o żadnego bohatera kreskówki, tylko o dużego nielota, który w dawnych, cudownych czasach mieszkał sobie na Mauritiusie. W XVII wieku dodo podzielił los naszego europejskiego tura - pozostało po nim tylko kilka szkieletów i opowieści. A co to ma wspólnego z wodniczką i co to w ogóle takiego - wodniczka?

Pierwsze skojarzenie być może prowadzi Was w stronę pierwotniaków i ich wodniczek tętniących, trawiących i robiących inne dobre rzeczy. Chodziło mi jednak o coś innego. Bo wodniczka to także mały ptaszek, który żyje sobie na torfowiskach. Nieliczny i coraz rzadszy, w miarę jak kurczy się teren, na którym może sobie mieszkać w spokoju. Za jakiś czas po wodniczce może zostać tylko szkielecik, a w spisie gatunków będziemy koło jej nazwy stawiać krzyżyk.

Dlaczego piszę o wodniczce akurat dziś?

Wczoraj po długich bojach przy wsparciu dzielnego kalkulatora udało mi się rozliczyć nareszcie PIT-y. Na sam dźwięk tego słowa wielu z Was na pewno cierpnie skóra i nie chcecie czytać dalej. Bo dalej będzie trochę strasznie. Ale też trochę optymistycznie. Niestety, wiosna to kwiecień, kwiecień to podatki, podatki to PIT-y, a skoro PIT-y, to kataklizm w urzędach i na poczcie, niczym najazd mrówek faraona. Jedyny pozytywny aspekt rozliczania PIT-a, poza tym, że robimy to wiosną, to zabranie sprzed nosa fiskusowi 1% swoich podatków. Rok temu dziesiąt złotych, które wypadły nam w odpowiedniej rubryczce, przekazaliśmy z Sahibem właśnie na wykupienie gruntów pod rezerwaty wodniczki nad Biebrzą.

Viva la wiosna! Viva la wodniczka!

Jakie było moje zdziwienie, gdy po przeprowadzeniu spontanicznej ankiety wśród znajomych odkryłam, że wielu z nich rezygnuje z tego, żeby jednym kiwnięciem palca przekazać te parę złotych na wybraną OPP, czyli Organizację Pożytku Publicznego. Jeśli ktoś mówi, że „nie ma na to czasu" to uważam go za zwykłego lenia, barana i gamonia. Albo naiwniaka, który myśli, że państwo lepiej spożytkuje te pieniądze i żyć będziemy w kraju mlekiem i miodem płynącym. Nie będziemy!

Żeby wytrącić leniom ostatni argument z ręki, od bodajże dwóch lat wspaniali pitspece ułatwili nam zadnie. Nie musimy robić żadnych przelewów, bo wystarczy tylko wypełnić dwie, słownie: dwie, rubryczki - w jednej wpisujemy nazwę, w drugiej numer KRS wybranej organizacji. Zajmuje to łącznie tyle, co policzenie do dziesięciu, nawet jeśli nazwa jest długa. Całą resztę, czyli przelew, robi za nas urząd! I żeby było jasne - to są pieniądze, którymi możemy dysponować tylko na dwa sposoby: OPP lub fiskus. To nie są pieniądze, które możemy w inny sposób odzyskać.

Czy agituję za ptakami? Nie.

Niech każdy sobie znajdzie, co mu w duszy gra - macie do wyboru prawie 8 tysięcy organizacji, którym możecie przekazać swoje pieniądze. Możecie ulec reklamom, w końcu banery na temat 1% atakują nas już od początku roku. Albo możecie poszukać sobie czegoś, co Wam najbardziej pasuje ideologicznie, listę znajdziecie tutaj.

Macie do wyboru niepełnosprawnych, chore dzieci, strażaków, górników, abstynentów, artystów, piłkarzy, karateków, wędkarzy, foki, ptaki, bezdomne psy i inne zwierzęta. Jak ktoś jest bardzo leniwy, to niech wyjrzy za okno, czy gdzieś tam jakiś baner nie wisi w zasięgu wzroku. Lepsze to niż nic.

Dla wielu organizacji ten 1% to być albo nie być. A jeśli z tej możliwości nie korzystamy, to tak, jakby w domu kapało nam z cieknącego kranu w bezdenną, nienasyconą paszczę fiskusa. Kap, kap, kap...

Czego Wam nie życzę, amen.

ps. Memento na fotce - drewniana figurka dodo, została przywieziona z Madagaskaru przez znajomych, Basię i Michała - leśników i ornitologów.