Strony

piątek, 30 października 2009

Kolorowe dni

Kolory zawsze były dla mnie czymś ogromnie ważnym, zdolnym wzbudzać różne odczucia, wprawiać w nastroje. Działało to również w drugą stronę - liczby, litery, słowa, kraje, ludzie, piosenki - zamieniały się w mojej głowie w kolorowe obrazy. Także pojęciom abstrakcyjnym - lub tym, które nie mają fizycznej postaci - przypisywałam barwy. Troszkę z racji zainteresowań, które po części przełożyły się na zawodowe zajęcia, mam z kolorami do czynienia na co dzień, muszę rozróżniać sporo ich odcieni, nasyceń, jasności. Mimo to nie sądzę, by kiedyś miały mi się znudzić.

Podzielę się z Wami bardzo subiektywnym odczuciem, jakim są dla mnie kolory, z którymi kojarzą się dni tygodnia. Już kiedy byłam dzieckiem, każdy dzień miał swój kolor. Może było to związane z kolorowym planem lekcji, który wisiał nad biurkiem. Żałuję, że nigdy tego nie zapisałam, podejrzewam, że lista byłaby inna niż dziś i na pewno zmieniałaby się z czasem.

Moje typy:

Poniedziałek - biały. Pewnie dlatego, że to dzień nowych możliwości, zaczyna się tydzień, carte blanche.
Wtorek - pomarańczowy. Tydzień nabiera rozpędu i pojawia się mnóstwo pomysłów.
Środa - niebiesko-fioletowa. To kolor twórczego, abstrakcyjnego skupienia, realizacji czegoś nieuchwytnego.
Czwartek - czerwony. To mocny dzień, środek tygodnia (ale tak jakby koniec poważnej pracy), mam jednak wrażenie, że nieprzypadkowo oba słowa zaczynają się na "cz".
Piątek - zielony, groszkowy. Koniec pracy, więc to najweselszy kolor. Wszystko musi się udać!
Sobota - żółta. To chyba jedyny dzień, kiedy zimą mam szansę zobaczyć w domu słońce, stąd pewnie to skojarzenie.
Niedziela - zielona, oliwkowa. Nie wiem czemu, ale na pewno jest taka, choć czasem zdarza się taka bardziej buraczkowa...

Za oknem szara jesień, więc zapraszam do zabawy. Ciekawa jestem, jak wygląda Wasz tydzień?

wtorek, 27 października 2009

Królik czy rosomak?

Nie bać się niczego! Być rosomakiem!
Obejrzałam właśnie szwedzki film (z rosyjskim lektorem) o rosomakach. Ten gatunek z rodziny łasicowatych otaczała od zawsze legenda, nimb tajemnicy. Nie cieszył się sympatią ludzi, w przeciwieństwie do innych gatunków prawie nie występował w wierzeniach ludów Północy, które uważały go za wcielenie zła. Skryty, sprytny samotnik nie raz napędzał stracha myśliwym, bezgłośnie poruszając się ich tropem. Wikingowie pili krew rosomaków, w nadziei uzyskania ich odwagi.
Bo rosomak, zwierzę wielkości średniego psa, potrafi przegonić niedźwiedzia i nie ulec nawet watasze wilków! Odwaga rosomaka jest bezprzykładna, ma w sobie coś szalonego. Inne zwierzęta po prostu cofają się przed tak wielką pewnością siebie!
Skojarzeniu z rosomakiem nie mogłam się oprzeć, gdy obejrzałam ostatnio po raz kolejny „Cobra Verde” Herzoga. W jednej ze scen Klaus Kinsky, grający tytułową rolę, walczy z grupą żołnierzy króla Dahomeju. Wygląda w tym momencie, wypisz-wymaluj, jak rozwścieczony rosomak, ulegając w końcu tylko znacznej liczebnie przewadze napastników.
Czym jest odwaga? Czy to tylko gra pozorów? Czy każdy może, jeśli tylko zechce, patrzeć bez strachu w oczy napastnika i nigdy nie odwracać sią do niego plecami? Czy odwaga nie leży przypadkiem na pograniczu szaleństwa? A czy gdyby tej granicy nie przekraczała, to w ogóle byłaby odwagą? Czy ona nie zaczyna się po prostu poza granicą tego, co zdrowy rozsądek uważa za możliwe?

(Zupełnie na marginesie. Wczoraj znów wykrzyknęłam „świat jest mały!” - ale nie dlatego, że z osobami z drugiego końca Polski mamy wspólnych znajomych na trzecim końcu. Odkryłam, że film „Cobra Verde” powstał na bazie powieści Bruce'a Chatwina, pisarza który mnie ostatnio zachwycił swoim debiutem - „W Patagonii”. Nazwisko Chatwina w czołówce filmu Herzoga zelektryzowało mnie. „Vicekról Oiudah” trafia więc na listę zimowych lektur.)

sobota, 24 października 2009

Leksykon Rozmów Autostopowych

Latem 1997 roku przemierzałam wraz z moją koleżanką fantastyczny kraj - Norwegię. Podróżowałyśmy autostopem, co wymagało od nas wiele cierpliwości, ale dostarczało nieustannej rozrywki. Na podstawie odbytych przejażdżek ułożyłyśmy listę tematów, które chętnie poruszają kierowcy, gotowi zabrać dwie autostopowiczki.

Podwózka na dystansie do 100 km:
- zwierzęta i przyroda Norwegii (tu pomocne wskazanie na znak drogowy z łosiem),
- nasze przygody, gdzie śpimy i czy mamy ciężkie plecaki,
- co warto jeszcze zobaczyć i dlaczego tam nie byłyśmy,
- wędkarstwo w Norwegii,
- fenomen telefonu komórkowego i dlaczego nie działa w tunelu,
- studia w Polsce i w Norwegii ze szczególnym uwzględnieniem designu i geografii,
- niebezpieczeństwa czyhające na dwie małe, samotne autostopowiczki,
- pogoda jak była/jest/będzie/zimą/latem/w Polsce/w Norwegii,
- autostop - wspomnienia kierowcy.

Dystans 100-200 km:
- opowieści kierowców o ich dziwnych znajomych,
- licytacja - jakie znamy języki,
- przejścia pod autostradami dla żab i reniferów,
- fiordy, pływy morskie, białe noce i inne ciekawostki,
- granice Norwegii,
- kierowcy w Europie.

Dystans 200-300 km:
- wejście do Unii Europejskiej,
- sezonowe prace w Norwegii: zbieractwo, strzyżenie owiec, platformy wiertnicze,
- emigranci, płace, prace i wydatki,
- dozwolone prędkości na norweskich drogach,
- pazerność niemieckich wędkarzy.

Dystans 300-400 km:
- ekologia w Norwegii i w Polsce - analiza porównawcza,
- oznakowanie dróg (j.w.),
- sery norweskie,
- japońscy turyści,
- połowy fok i wielorybów.

Dystans 400-500 km:
- gospodarka światowa ze szczególnym uwzględnieniem europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem norweskiej,
- przemysł i rolnictwo Norwegii,
- zasięgi terytorialne drzew w Norwegii,
- sposoby przewożenia koni,
- artykuły dla koni dostępne na rynki i popyt na nie,
- różnice w psychice owiec i psów i jak z nimi postępować,
- jak owce i psy reagują na pastucha elektrycznego.

Podróże kształcą!

Historia ulicy Zagubinowskiej

W miejscu, gdzie dziś jest ulica Gubinowska dawniej rozciągała się nieskończona Puszcza, przez którą jeździł do Wilanowa, do swojej rezydencji Król Jan III Sobieski. Miał tam piękny ogród, tarasy, wielkie drzewa, a nawet klomby i jezioro z wyspą, na jeziorze zaś swawoliły kaczki. A wszędzie dookoła rósł las, pełen wszelakiego zwierza, dziki, gęsty i zielony!
Pewnego razu Król zamarudził w lesie zbyt długo zbierając grzyby. Ani się spostrzegł, a zapadł zmrok i wokół zaczęły się rozlegać nawoływania sów. Rozejrzał się dookoła, ale ciemność zapadła tak szybko, że kompletnie stracił głowę i nie mógł zdecydować, w którą stronę ruszyć, aby odnaleźć gościniec. Jakiś czas dreptał w kółko, aż natknął się na Lisa, który siedział pod drzewem i drapał się za uchem, co zwykle robią lisy, gdy na coś czekają. To był bardzo rezolutny Lis, jak zresztą wszystkie lisy. Zapytany o drogę, zgodził się pomóc Królowi. Poprowadził go jednak trochę naokoło, tak by Król myślał, że do traktu było bardzo daleko, podczas gdy w rzeczywistości nie byli dalej niż dwieście lisich skoków. Gdy pożegnali się na drodze, Król dał Lisowi złoty guzik od swojego płaszcza i powiedział, że wkrótce wróci do lasu, by go wynagrodzić i po tym guziku go rozpozna.
Na drugi dzień faktycznie przybył Król ze swoim heroldem, który dął w wielką złotą trąbę (była pozłacana, ale robiła wielkie wrażenie). Na ten dźwięk z całego lasu zbiegły się różne zwierzęta - żubry, dzikie konie, sarny, borsuki, lisy, wilki, itd. Przybył też Lis ze złotym guzikiem, który zawiesił sobie na szyi. Kiedy Król go zobaczył, wyjął z karocy worek parówek i mu dał, a inne zwierzęta biły brawo i wiwatowały. Na koniec tego krótkiego zebrania Król ogłosił, że nie może dłużej tak być, że wszyscy się w lesie gubią i trzeba wytyczyć jakieś drogi leśne i nadać im nazwy, a na pamiątkę jego przygody jedna z nich będzie się nazywać "Zagubiona".
W niedługim czasie rzeczywiście postęp wkroczył do lasu i wytyczono leśne drogi. Sowy, najmądrzejsze zwierzęta, podjęły się wykonania tabliczek z nazwami, a pomagały im dzięcioły. Jedna z sów, która niestety nie umiała za dobrze pisać, zamiast "ZAGUBIONA" napisała "ZAGUBINOWSKA". Z czasem część tabliczki odpadła, ponieważ uderzył w nią zamyślony nietoperz - została tylko "GUBINOWSKA" i taka nazwa istnieje po dziś dzień.
A co zrobił Lis od złotego guzika? Oczywiście po odjeździe Króla zorganizował niezłą imprezę - miał przecież worek parówek, a żubry przyniosły trochę żubrówki ze swojej zagrody.