Strony

poniedziałek, 28 lutego 2011

Wegetariańska solanka Sahiba

Dziś zamieszczam przepis gościnny - mojego męża Sahiba, który potrafi gotować dużo lepiej ode mnie, ale niestety nie ma czasu na prowadzenie własnego bloga kulinarnego. A szkoda.


Solanka to zupa o rosyjskim rodowodzie, oryginalnie przygotowywana na wywarze mięsnym, rybnym lub grzybowym. Chodziła za Sahibem od czasu, gdy kilka lat temu spróbował jej w Petersburgu. Jeszcze lepszą, jak twierdzi, podawano na rosyjskim statku oceanicznym, którym miał przyjemność pływać. Pomimo sztormu zjadł nawet dokładkę!

W końcu po krótkim internetowym researchu Sahib wykonał własną, wegetariańską wersję tej zupy (a nawet wegańską, jeśli pominąć śmietanę, tak jak ja robię). Przyznaję - jestem zachwycona! Przepis jest bardzo prosty. Nie jest to może najekonomiczniejsza zupa, zawiera bowiem takie frykasy jak oliwki i kapary, ale czasem można przecież zaszaleć :)

Składniki w kolejności dodawania:

2 marchewki
2 pietruszki
1/4 selera
4 średnie ziemniaki
1/4 główki małej włoskiej kapusty
sól, pieprz, liście laurowe

koncentrat pomidorowy - 2 łyżki
oliwa - 2 łyżki

ogórki kwaszone - 6 sztuk
duże zielone oliwki - mały słoiczek
kapary - 1/3 słoiczka, odsączone (najlepiej kapary w zalewie ze słonej wody, a nie z octu)

śmietana 12% (opcjonalnie)
1/2 cytryny (również opcjonalnie)
dymka do posypania

Pokrojone w kostkę marchewki, pietruszki, ziemniaki, seler i kapustę ugotować w wodzie do miękkości (z liśćmi laurowymi, solą, pieprzem). Dodać koncentrat pomidorowy i oliwę, jeszcze chwilę pogotować. Wyłączyć kuchenkę.

Gdy wywar jest gorący, dodać oliwki, kapary i grubo pokrojone ogórki, ale już nie gotować (można zostawić na nagrzanej płycie grzejnej).

Do miski przed nalaniem wycisnąć lekko i włożyć gruby plaster cytryny. Dzięki temu dochodzi aromat cytrynowej skórki. Można dodać łyżkę śmietany. Posypać dymką według uznania.

Smacznego!

PS Czytelników proszę o wyrozumiałość i nie dociekanie, czemu na zdjęciu nie widać ani jednej z tych legendarnych zielonych oliwek :)

wtorek, 22 lutego 2011

Stasiuk o minimalizmie

"Byli ciemnoskórzy, obdarci i kolorowi. Nie mieli nic, co według nas mogłoby stanowić jakąkolwiek wartość. Koce, naczynia, rozklekotane archaiczne pojazdy i zwierzęta równie chude jak oni sami. Tak, przybywali na skróty z otchłani minionego i całkiem dobrze czuli się w teraźniejszości. Pertraktowali z Piotrem w sprawie opłaty za fotografowanie. Nie chcieli pieniędzy, chcieli papierosów. Oddałem wszystkie, jakie miałem w aucie. Stali cierpliwie, uśmiechali się, dziewczyny robiły zalotne miny. Przybywali z minionego czasu, kiedy ludziom wystarczało znacznie mniej i próbowali żyć w teraźniejszości, a w istocie pozwalali, by teraźniejszość przepływała obok nich. Prawdopodobnie traktowali ją jak żywioł, który można wykorzystać jak, powiedzmy, ogień do gotowania albo wodę do mycia."

Notka bibliograficzna: Andrzej Stasiuk "Fado", Wydawnictwo Czarne, 2006

poniedziałek, 14 lutego 2011

Domowy chleb - drogo czy tanio?

Do zamieszczenia tego wpisu zainspirowała mnie informacja, że w sklepie nieopodal nas razowy chleb orkiszowy kosztuje... uwaga, nie pospadajcie z krzeseł - 30 zł za kg!!! Niektórzy uważają, że nie opłaca się piec chleba w domu, że wychodzi to drogo. Oczywiście, jeśli ktoś kupuje dmuchane pieczywo tostowe w supermarkecie, to domowy chleb wyjdzie nieco drożej. Ale nie chodzi mi o chleb, w którym płacimy głównie za powietrze. Domowy chleb na zakwasie robi się bardzo łatwo i zawsze wychodzi. Jest ciężki i pożywny, a przede wszystkim smaczny. Prawdopodobnie również zdrowy :) A cena? Z ciekawości policzyłam, poniżej cała prawda o razowym chlebie. Koszty dotyczą chleba o masie 1 kg, bez dodatków.

0,67 kg mąki orkiszowej, kupionej w młynie prosto od młynarza (1,80 zł/kg) - taka ilość potrzebna jest na 1 kg chleba
1,20 zł

3 płaskie łyżeczki soli (ok. 7 g - 1,50 zł/kg)
0,02 zł

woda (łącznie do chleba i do zmywania, policzone z górką 4 l - 7,05 zł/1000 l)
0,03 zł

prąd z realnego pomiaru z licznika (piekarnik elektryczny, 200°C, 1 h 15 min. pieczenie + 15 min. nagrzewanie, 0,62 zł/kWh)
1,21 zł

około 10 minut pracy przy wymieszaniu i nastawieniu ciasta

SUMA 2,46 zł...

...czyli ponad 10 razy taniej, niż w sklepie!

PS. Zdjęcie z dzisiejszego wypieku :) Zwykle wychodzi to jeszcze taniej, bo piekę większą ilość - ta dziwna waga 0,67 kg jest tylko po to, by zgadzała się docelowa waga chleba dla porównania ze sklepowym. Zwykle daję 1-1,5 kg mąki naraz, a czas pieczenia jest praktycznie ten sam.

Dokładny, własny przepis na chleb z formy podaję tutaj.

środa, 9 lutego 2011

10 sposobów na uwolnienie książek

Dziś będzie dłuuugi wpis. Nigdy nie pisałam poradników, więc liczę na wyrozumiałość :) Jakiś czas temu zaczęliśmy z Sahibem redukować nasz dobytek, między innymi dość liczny, wspólny księgozbiór. Punktem wyjścia było około 1100 woluminów. Nie będę tu pisać o kryteriach, którymi się kierowałam przy selekcji - to bardzo indywidualna sprawa. Będzie za to o sposobach pozbywania się książek, które - obarczone sporym ładunkiem emocjonalnym - są mimo wszystko inną kategorią niż ubrania czy garnki.

1. Oddać do biblioteki publicznej
Niestety nie każda biblioteka chce książki przyjmować. Czasem po prostu brakuje regałów, żeby trzymać wszystkie dary. W naszej małej lokalnej bibliotece książki przynoszone przez czytelników i nie włączone do księgozbioru są wystawione w pudłach i można za symboliczną złotówkę coś sobie wybrać (zdarzają się bardzo ciekawe pozycje!). Od czasu do czasu bibliotekarki robią selekcję i oddają część na makulaturę.

2. Oddać do biblioteki szkolnej
Jeśli sami już wyrośliśmy ze szkolnego mundurka, to na pewno mamy jakiegoś znajomego, który pracuje w szkole. Książki typu popularnonaukowego, lektury, słowniki, podręczniki, zbiory zadań, atlasy - mogą wzbogacić właśnie szkolną bibliotekę.

3. Oddać do biblioteki branżowej
Książki tematyczne, zwłaszcza związane z dziedziną, którą się zajmujemy, mogą znaleźć dobre miejsce w bibliotece zakładu naukowego czy instytutu, ale też klubu górskiego, szachowego, drużyny harcerskiej. Sporo książek/opracowań/czasopism Sahib zaniósł do biblioteki w pracy - zostały przyjęte z radością, a on nadal może z nich korzystać.

4. Oddać znajomym

To też niezła metoda, można wprowadzić zasadę 1 książka = 1 symboliczna złotówka. Zrobiłam podobnie jak z ubraniami - zdjęcia książek wrzuciłam na Picasę i rozesłałam linka znajomym. Jest z tym trochę więcej zachodu niż z oddaniem do biblioteki, czasem paczuszka czeka jakiś czas, aż się z kimś spotkam, ale jest to też świetny pretekst do odnowienia kontaktów towarzyskich.

5. Oddać przez darmowe serwisy
Na przykład takie jak niepotrzebujący, graty z chaty, itp. Nie stosowałam, więc sama jestem ciekawa, czy ta idea się sprawdza.

6. Sprzedać - serwisy aukcyjne i fora tematyczne

To metoda dość czasochłonna, ale całkiem niezła w przypadku cenniejszych książek. Można zarobić parę groszy... albo trochę więcej. Warto sprawdzić w serwisie aukcyjnym, czy dana książka się pojawia, za ile, czy ma wzięcie. Jeśli to parę złotych, to nie warto zawracać sobie głowy (nie ma gwarancji, że się sprzeda, a za aukcję i tak trzeba zapłacić). Ale jeśli jesteśmy w posiadaniu jakiegoś białego kruka, z którego nie korzystamy, to gra jest warta świeczki. Serwisy aukcyjne nie są jedynym miejscem, gdzie możemy próbować sprzedawać książki. Sprzedaliśmy kilkanaście poszukiwanych tytułów na forum tematycznym.

7. Puścić w obieg - bookcrossing
Słyszeliście o tej akcji? To bardzo fajna idea. Ze strony pobiera się specjalną naklejkę, a książkę nią opatrzoną "porzuca" w widocznym miejscu, na przykład na przystanku. Książki są w ciągłym ruchu, używane i zostawiane dla kolejnych czytelników, a dzięki numerkom można śledzić ich historię.

8. Prezent okolicznościowy - książkowy łańcuszek
Jest to "prywatna" odmiana bookcrossingu. Polega na tym, że starannie wybraną książkę daje się znajomemu z dedykacją i koniecznie adnotacją, że jest to książka typu "podaj dalej". On po przeczytaniu pisze kolejną dedykację, przekazując kolejnej osobie. Może być przy tym niemało śmiechu, zwłaszcza jeśli wybierzemy jakiś naprawdę kiczowaty romans, poradnik erotyczny, wesołą książkę kucharską, jakiś dziwny album. Mile widziane są autorskie rysunki i złote myśli na marginesach. Nie powinna to być raczej żadna książka banalna, poczytna i na czasie :) Dostałam kiedyś czytadło "Trzydziestka na karku", a sama zapoczątkowałam inną wymianę książeczką rysunkową o dwóch króliczkach. Ciekawe, dokąd dotarła?

9. Wywieźć na działkę

O ile takową mamy. Pasują tu różne klasyczne, wakacyjne lektury. Pan Samochodzik, Marek Piegus, Ania z Zielonego Wzgórza, Tomek w Krainie Kangurów, hrabia Monte Christo, panna Marple i Chłopiec w Złotych Spodniach - są w sam raz do pobujania się w hamaku albo posiedzenia przy piecu. U nas zawsze znajdują amatorów! :)

10. Makulatura

Drastyczne, ale czasem po prostu nie idzie inaczej...

Znacie jeszcze jakieś inne sposoby?

poniedziałek, 7 lutego 2011

Boso na śniegu - porady babuni

Ostatnio wpadła mi w ręce dość zabawna książeczka pt. "Encyklopedia porad babuni" (tylko czyjej?). Zabawny wydał mi się już sam tytuł, a treść okazała się jeszcze bardziej obiecująca. Co zrobić, gdy kwiatek ma plamy, jak wbijać gwoździe w tynk, jaki napar pomaga na senne koszmary itp.

Znalazłam jednak jedną poradę dla siebie i już spieszę podzielić się z Czytelnikami. A może o tym słyszeliście? Została ona zamieszczona w rozdziale Zdrowie/Odporność.

"Boso na śniegu

Najlepiej to robić we własnym ogródku, ale też udaje się po obfitszych opadach śniegu na balkonie w samym centrum miasta. Przed wyjściem boso na śnieg stopy powinny być ciepłe. Zaczynamy od kilkunastu sekund, potem przedłużamy spacer do minuty lub dwóch. Następnie po umyciu stóp trzeba je dobrze wytrzeć i założyć ciepłe skarpetki. Ta metoda, choć na początku wydaje się drastyczna, naprawdę pomaga przeżyć jesień i zimę bez najmniejszej infekcji."

Ha! Spróbowałam od razu, śnieg na balkonie akurat był świeżutki, temperatura około -7°C. I wiecie co? Pełne zaskoczenie! Wspaniały przypływ energii, pobudzenie krążenia, jednym słowem coś fantastycznego. Po pięciu dniach bez problemu przekroczyłam zalecane dwie minuty. Poguglałam nieco i okazało się, że są ludzie, którzy umawiają się na bose, nawet 20-minutowe i dłuższe spacery w odludnych zakątkach! Podoba mi się to, tak samo jak ruska bania, z tym że bose spacery to zdecydowanie mniej zachodu, wystarczy trochę śniegu i lekki mróz, można je uprawiać praktycznie wszędzie i za darmo.

Znalazłam sobie nowe hobby, szkoda tylko, że deszcz właśnie rozprawił się z całym śniegiem na naszym balkonie. Zimo, wróć!

Notka bibliograficzna: "Encyklopedia porad babuni", Axel Springer, Warszawa 2007

piątek, 4 lutego 2011

Magiczne kilogramy papieru

Jak byłam mała wierzyłam, że nocami bohaterowie bajek mogą przemieszczać się z książki do książki, przekraczając nawet najgrubsze okładki. Nigdy żadnego nie przyłapałam, ale kto ich tam wie?


To tutaj w zgodzie obok siebie żyją Indianie, stolarze, lewitujący jogini, sowy, polarnicy, mechanicy rowerowi, jaszczurki, hobbici, szkodniki drewna i alpiniści. Gwarzą sobie do woli Murakami z Harasymowiczem, Diemberger z Freuchenem, a Jane Eyre z Dalajlamą.
Porzekadło głosi, że „kto czyta, dwa razy żyje”. Dlatego napiszę dziś bardzo antyminimalistycznie - książek bardzo trudno mi się pozbywać (ale nic na siłę). Z sukienkami to szło w try miga :)