Strony

niedziela, 13 marca 2011

W poszukiwaniu drugiej skóry...

... czyli ubrań idealnych


Dziś dłuuugi wpis dedykowany Kobietom - nieco spóźniony na Dzień Kobiet, zapowiedziany wcześniej temat czyli porządki w szafie :) Wiosna idzie!!!

Wiosna to już przysłowiowy czas porządków. Dobra, przyznaję, ja swoją szafę przejrzałam nieco wcześniej, na fali zimowej czystki, która objęła biblioteczkę, kuchnię, łazienkę i inne szpargały. Wcale tak łatwo z tą szafą nie było. Nie bójcie się, nie będzie tu żadnej listy ubrań, zanudzania, co wyrzuciłam, a czego nie, ani liczenia ile mam rzeczy (dużo). Najważniejsze to patrzeć do przodu. A więc znaleźć odpowiedź na pytanie: jak kupować tylko ubrania idealne? Takie, na które zawsze będę miała ochotę? Które staną się drugą skórą - wygodną, dopasowaną, noszoną swobodnie i bez zastanowienia? Główkują nad tym najtęższe głowy wizażystek i stylistów, ale myślę, że można sobie całkiem nieźle poradzić samemu. Od razu na wstępie uprzedzę, jakie mam podejście do ubrania. Przede wszystkim ma być praktyczne i wygodne. Ładne i kobiece oczywiście też, ale bardzo mi daleko do szafiarki :) Ci, którzy mnie znają, chyba nigdy by nie przypuszczali, że popełnię wpis o modzie. Moja główna zasada: to ubranie ma być dla mnie, nie ja dla ubrania. Tylko modelki na wybiegu mają być wieszakiem, a wzrok ma się kierować ku temu, co na sobie mają. Zwykła kobieta ma inny cel - to ona, jej osobowość, słowa, które mówi, jej gesty są ważne, ubranie to tylko tło.

Do sprawy podeszłam analitycznie. Zaczęłam od przyjrzenia się swoim ulubionym ubraniom (tym takim naprawdę ukochanym). Co je wyróżnia? Dlaczego właśnie te, a nie inne? Każda sztuka odzieży posiada szereg cech, które są jak najbardziej obiektywnie i fizycznie mierzalne. Nie jest to żadna czarna magia. Cechy, które mam na myśli, to:

1. kolor
2. wzór
3. krój
4. rozmiar
5. materiał
6. jakość, wykończenie, detale


I dopiero wypadkową tych cech jest przeznaczenie, styl, charakter, unikalność, piękno danego ubrania, a więc cechy subiektywne. A także jego wygoda, funkcjonalność, to czy do nas pasuje, a co za tym idzie - ogólna satysfakcja z zakupu.

Po głębszym przemyśleniu tematu stwierdziłam, że ubrania ulubione to te, które we wszystkich 6 podstawowych aspektach spełniają nasze wymogi. Bo dlaczego by nie? Na rynku jest, wydawałoby się nieskończona ilość ubrań, więc dlaczego nie mielibyśmy kupować tylko tego, co spełnia nasze osobiste, wysokie wymagania? Nie namawiam Was wcale do tego, żeby godzinami chodzić po sklepach. Sama tego nie znoszę. Ale jeśli określimy, co nam służy, powinno być znacznie łatwiej. Niektóre wieszaki w sklepie od razu będziemy omijać. A więc do rzeczy - moje case study:

1. Kolor - mój ulubiony temat, o którym mogę godzinami ;)


Według mnie trafiony kolor to połowa sukcesu, dlatego poświęciłam mu największą uwagę.
Nikt nie wygląda dobrze w każdym dowolnym kolorze. Pewne kolory są dla nas wręcz stworzone. A w innych wyglądamy jak zombie. Dla jednych ludzi to oczywiste, dla innych czarna magia. Zajrzyjcie na stronę i bloga Lory Alexander. Póki co, to najlepszy wykład na ten temat, jaki w sieci znalazłam - bardzo przystępny i z wieloma przykładami. Tylko uważajcie, to wciąga, zaczytałam się na parę godzin. Pani Lora nie tylko poprowadzi Was krok po kroku przez różne tajniki analizy kolorystycznej, ale zdradzi również sekrety łamania zasad :) Teoria 4 pór roku zawsze wydawała mi się zbyt uproszczona. 12 pór roku - to ma sens!
No dobrze, a jakie wnioski dla mnie? Dziecięciem będąc znalazłam gdzieś artykuł o kolorystycznych porach roku i zdiagnozowałam się jako Lato (popularny u nas typ). I co z tego. Jako maniak kolorów, kontestator i eksperymentator miałam od tej pory w swojej garderobie każdy kolor i to w różnych odcieniach. Pomarańczowy, żółty, oliwkowy, ceglasty, a nawet (!) musztardowy. Brrr. Nic dziwnego, że niektóre rzeczy raczej upychałam w tylnym rzędzie, zamiast wdziewać na grzbiet.
Kolory moich intuicyjnie ulubionych ubrań, które potwierdzają mądre tabelki, to: szary, grafit, czarny, gorzkoczekoladowy, niebieski, malinowy, kolory złamane szarością oraz kilka żarówiastych, jak fuksja i turkusowy.
Czy taka analiza oznacza, że mamy ślepo stosować wszystko, co nam wróżą tabelki? Niekoniecznie. Nie przepadam na przykład za granatowym, poza ciemnym dżinsem. Granatowy wydaje mi się zbyt grzeczny. Bardzo lubię z kolei pomarańcz, niewskazany dla Lata. Kompromisem było zostawienie 3 par pomarańczowych spodni - a więc ubrań noszonych z daleka od twarzy. Została też oliwkowa bardzo dobrej jakości kurtka puchowa - szaleństwem byłoby kupowanie drugiej tylko z powodu koloru. Używam jej kilka razy w roku. Nie potrafię też zrezygnować z czystej czerwieni, którą uwielbiam, na równi z szarym.
Nie sposób przy okazji pominąć psychologicznego oddziaływania kolorów. Czerwień, wiadomo - życie, energia, niebezpieczeństwo, emocje, miłość itd. A szary? O szarym będzie osobny wpis, bo to niezwykle ciekawy (chciałoby się powiedzieć: barwny) kolor.
Na koniec jeszcze jedna refleksja - koszt profesjonalnej analizy kolorystycznej zaczyna się od 150-200 zł. Myślę, że nie jest to dużo, gdyby podsumować wydatki na złe ubrania. Jeśli któraś z Was poddała się takiej analizie, koniecznie napiszcie o tym w komentarzach! Chętnie poznam Waszą opinię.

2. Wzór - niby prosta sprawa


Desenie to kwestia indywidualnego gustu. Lubię paski każdej szerokości, melanż, kwiaty, coś w stylu indyjskim i zwykłe gładkie ubrania. Kratki i kropki nie mają u mnie szans. I na tym mogłabym zakończyć, gdyby nie to, że wzory również są dedykowane odpowiednim porom roku. Nie kształty, ale kontrast ma kluczowe znaczenie. O ile typ kontrastowy (np. Zima) może pozwolić sobie na ostry, czarno-biały wzór, o tyle osoby o miękkim typie powinny postawić na delikatniejsze, stonowane, rozmyte desenie. To dla mnie nowa reguła, choć intuicyjnie wyczuwalna. Nigdy nie mogłam się przekonać do melanżu białego z czarnym. Moje ulubione zestawienie to szaro-czarne paski. Wieje nudą? Cóż, nie twierdziłam, że szukam czegoś supermodnego, tylko drugiej skóry. I to jest właśnie to!

3. Krój - o owocach i... warzywie, czyli cebulce

Popularny podział kobiet na jabłka i gruszki nie wyczerpuje tematu. Oczywiście krój jest ważny (i tu znowu można zasięgnąć porad stylisty - ja stylistką nie jestem, więc nie będę się wymądrzać). Fason ubrania to jednak coś więcej niż tylko podejście "architektoniczne". Kształt tworzony przez sylwetkę jest oczywiście bardzo ważny, może optycznie dodać lub ująć 10 kg. Ale to nie wszystko.
Choćby sto osób naokoło mówiło mi, że świetnie wyglądam w golfach, ja golfu po prostu nie założę. Tak, tak, to trauma z dzieciństwa, kiedy to głowa nieraz utknęła mi gdzieś w środku tego cholerstwa. Nie ma mowy! A więc kłania się dodatkowo wygoda. Golf może być, ale... na suwak. Za ultraniewygodne uważam biodrówki, rajstopy, ubrania powiewające, kimonowe rękawy (bo jak upchnąć sweter-nietoperz pod zwykłą kurtkę?). Choćby wyglądały i najpiękniej, w sklepie omijam szerokim łukiem. Co w takim razie lubię? Lubię ubrania dopasowane, duży okrągły dekolt lub ostro wcięty, dopasowane rękawy, kaptury, wygodne spodnie - rurki albo proste nogawki, ubrania wcięte w talii. Lubię, gdy jedno ubranie bez problemu mieści się pod drugim. Uwielbiam cebulkę, dlatego wybieram raczej rzeczy bez marszczeń, falbanek, bufek itd. Bardzo lubię rurki i dopasowane tuniki oraz krótkie kurteczki. Z domu nie wychodzę bez buffa. Uzbierała mi się cała kolekcja buffów i z powodu kilkunastu zastosowań uważam je za genialny wynalazek.
Często zazdroszczę mężczyznom, których nikt nie kusi co sezon nowym krojem spodni, koszuli i marynarek. Kupią kurtkę raz na 10 lat i mają zakupy z głowy, a firmy od dżinsów produkują konsekwentnie te same modele od wieków, nie wysilając się na żadne fajerwerki. Tymczasem, gdy projektanci kobiecej mody krzykną "bombki", to przez cały sezon trudno znaleźć normalną spódnicę dla kobiety, która nie przypomina patyka :)

4. Rozmiar
Jestem w dobrej sytuacji, bo od 15 lat noszę ten sam rozmiar. Dwie za duże bluzki oddałam Mamie, na allegro sprzedałam nowe, ale jednak za małe spodnie. A teraz ręka do góry, kto nigdy nie kupił ubrania za dużego lub zbyt małego, "bo przecież było takie śliczne, w dobrej cenie". W za dużych ciuchach człowiek co chwilę musi sobie coś poprawiać. Podwijać rękawy, zasłaniać dekolt, podciągać spodnie. Strata czasu. Za małe to z kolei szyneczka związana sznurkiem :) Choć niektórzy to lubią. Zwłaszcza widzowie płci przeciwnej.
Reguła regułą, a wyjątki - oczywiście są! Ostatnio Sahib kupił sobie śliczny kaszmirowy sweterek. I wiecie, co Wam powiem? Przymierzyłam, rękawy ma do kolan, ale to nic, bo i tak kiedyś go sobie pożyczę - jest miękki jak mała owieczka i ma śliczny kolor - mój kolor :)

5. Materiał
Rozrósł mi się ten wpis niebotycznie, więc tutaj krótko. Uwielbiam dzianinę za to, że się pięknie układa, jest wygodna i nie wymaga prasowania. Nie biorę żelazka do ręki. Nie kupuję ubrań, które trzeba prasować, czyścić chemicznie oraz takich, które są nieprzyjemne w dotyku, gryzą, elektryzują się itd. Na szczęście teraz tkaniny są naprawdę fantastyczne, można kupić wełnę do noszenia na gołym ciele, to zupełnie inna jakość niż straszne materiały, które pamiętam z dzieciństwa :)

6. Jakość, wykończenie, detale
Nie zawsze cena idzie w parze z jakością, co zrozumiałe, bo cena to jeszcze metka i reklama. Zdecydowanie wolę kupić coś niemarkowego, jeśli widzę, że materiał jest dobrej jakości, a ubranie porządnie uszyte i wykończone. Z detali lubię ergonomiczne kieszenie, a suwaki mają u mnie pierwszeństwo nad guzikami (znów wygoda!). Denerwujący drobiazg - zacinający się suwak, za ciężkie guziki, odstające kieszenie, plączące się frędzle - potrafią skutecznie obrzydzić każdy ciuch.

Ufff... Kto przeczytał do końca, temu należy się medal za wytrwałość ;) Czy jest to wpis o minimalizmie - w pewnym sensie tak, ponieważ mam zamiar kupować mało ubrań, lecz trafionych. Czy mi się uda, czas pokaże. Zapraszam do dyskusji - co lubicie nosić, z czym się zgadzacie lub nie, czym kierujecie kupując ubrania. Życzę wszystkim pięknej wiosny w wygodnych strojach i takiej dawki mody, jaką lubicie wpuszczać do swojego świata.

6 komentarzy:

  1. Jakbyś mi czytała w myślach...przejrzałam właśnie draft nowej notki i aby nie powtarzać musiałabym wykreślić z 70 procent.
    Zgadzam się w pełnej rozciągłości i jedyne co mogę dodać - minimalizm w szafie nie musi wiać nudą. Dostrzegam to teraz kiedy moja szafa zmniejszyła się już...no powiedzmy poważnie... a nadal mam co nosić i nawet noszę się coraz bardziej różnorodnie.
    Do twojego wpisu dodałabym jeszcze tylko punkt siódmy - dodatki. Dla mnie nic tak nie pobudza jak bronsoletka w fantazyjny wzór w ostrym neonowym kolorze. Od razu czuję energię, nawet jak wszystko inne co mam na sobie jest w czarno-szare.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aube, cieszę się, że się odezwałaś. Głos szafiarki w sprawach mody jest bardzo cenny! Chętnie przeczytam Twój wpis na temat porządków w szafie :)
    Dodatki - w pełni się zgadzam, choć teraz selekcjonuję je podobnie, to z czego są zrobione, jaki mają kolor, kształt ma dla mnie także duże znaczenie. Bardzo lubię dodatki w indiańskim klimacie. Mam ich tylko kilka, ale zza Wielkiej Wody.

    OdpowiedzUsuń
  3. no dokładnie- mając mniej w szafie- wbrew pozorom ciekawiej się ubieram, i wymyślam coraz to nowe połączenia.
    z drugiej zaś strony- czasami zaryzykowanie, i kupienie czegoś zupełnie innego- może okazać się świetną zabawą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Eksperymenty - która kobieta tego nie lubi? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się w 90% (przecież nie mogę być taka jednomyślna), ale odkąd mam mniej rzeczy łatwiej jest wybrać w co się ubrać i ciekawie skomponować ubrania. Głowię się nad tym jak się pozbyć rzeczy, choć i tak zimowe mam już przesiane, przyjdzie pora na letnie, to znowu będę wybierać.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Lepsze możesz sprzedać lub rozdać, gorsze - kontenery albo na szmatki do roweru :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.