Strony

wtorek, 27 października 2015

Sto pudełek patyczków do uszu

W poprzednim wpisie zrelacjonowałam swoje doświadczenie podczas pomocy w porządkowaniu poremontowych pudełek u koleżanki. Pojawiła się w nim refleksja o tym, że nie każdy dąży do analizowania i optymalizowania swojego stanu posiadania.

Bohaterka tamtego tekstu jest tego znakomitym przykładem. To osoba, która ma świetną, ale wymagającą pracę. Realizuje się w niej, dobrze zarabia. Wolny czas woli poświęcać rodzinie i na różne hobby niż na robienie porządków (nie mówiąc o liczeniu posiadanych talerzy albo podkoszulków). Jest to pewien model życia, w którym funkcjonuje część ludzi. Coś takiego jak „minimalizm” odbierają niczym jedną z tych modnych ciekawostek, jak paleodieta, feng-shui albo urynoterapia.


Rzeczy dla takich osób są tylko narzędziami, które umożliwiają im codzienne sprawne funkcjonowanie. Jeśli koleżanka potrzebuje eleganckich butów do pracy, to po prostu idzie i kupuje (choć nie przepada za zakupami). Ma dobrze wyposażoną kuchnię, bo lubi gotować. Jeśli przez dłuższy czas nie może czegoś znaleźć, kupuje nową rzecz. Kiedy już wybierze się do supermarketu, robi zapas środków czystości, żeby na długo mieć to z głowy. Ma książki, których już nie potrzebuje, ale chętnie je oddaje. Na pewno od czasu do czasu odkrywa nadmiar tego lub owego, ale nie spędza jej to snu z powiek.

Marie Kondo, pracująca jako coach porządkowy, wspomniała w książce „Magia sprzątania” o kliencie, który miał w łazience jakąś niewiarygodną stertę pudełek bodajże z patyczkami do uszu - ponad sto? Policzcie sami, ile to mogło być patyczków, bo od dużych liczb boli mnie głowa. Jestem jednak w stanie wyobrazić sobie takiego zakręconego Japończyka, tak skupionego na innych sprawach niż dom i własna łazienka, że nigdy nie pamięta o tym zapasie i wciąż kupuje następne patyczki. Albo skarpetki. Zapalniczki. Makaron ryżowy. Jest to trochę śmieszne, trochę przerażające (groźne problemy z pamięcią?). A tak na serio - czy ktoś z Was potrafi powiedzieć bez sprawdzania, ile ma w tym momencie rolek papieru toaletowego albo kostek mydła? Ja nie.

Oczywiście, możemy tu też zahaczyć o tak ważny w dzisiejszym świecie problem marnotrawstwa. Wytworzenie dóbr wymaga surowców i energii, a za te każdy z nas jest moralnie odpowiedzialny. Patrząc globalnie, jesteśmy oseskami przyssanymi do naszej Matki Ziemi (jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało) i warto by było tak gospodarować, by mleka wystarczyło dla wszystkich. Marnotrawstwo w każdej postaci - również gromadzenia nadmiernych zbędnych zapasów - uznaję za godne potępienia.

Wracając do minimalizmu. Rozpatrywany jako narzędzie praktyczne, a nie wydumana filozofia, może okazać się niesamowitym krokiem do poznania siebie, określenia swoich potrzeb, lepszej organizacji codzienności. Doświadczyłam tego na własnej skórze, więc mogę z przekonaniem do niego namawiać, choć nigdy na siłę. Ale czy jest narzędziem dla każdego? Moim zdaniem wymaga jednak sporo czasu i wysiłku, które nie każdy jest gotów poświęcić. Bo żyje mu się względnie dobrze bez ograniczania się, bo skupia się na czymś innym, bo jest szczęśliwy w swoim otoczeniu, takim jakie ono jest, nawet jeśli jest dalekie od ideału. Może nie przeszkadza mu życie na wysokich obrotach, mnóstwo spraw do załatwienia, setki znajomych, przypadkowe przedmioty.

Dla mnie wspaniała jest energia prostego domu, ale szanuję inne rozwiązania. A poza tym do czyjej piwnicy zakradałabym się po puste słoiki na dżemy, gdyby wszyscy zostali minimalistami? ;)

8 komentarzy:

  1. Ja to zawsze kupuję makaron, bo uwielbiam makarony i nie pamiętam czy zjedliśmy całe opakowanie, czy coś zostało, a ile razy już się w trakcie gotowania zorientowałam, ze makaronu jest za mało i musiałam lecieć do sklepu. Resztę rzeczy pilnuję, dopatruję zaraz przed wyjściem na zakupy.

    Mi minimalizm się podoba, ułatwia wiele spraw:) Ale szanuję jak ktoś chce żyć inaczej, czy cieszy go 4 nowy płaszcz. Taka jest moja Mama, ale kupuje porządne rzeczy, które ma później kilka lat i nosi na zmianę raz jeden raz drugi innym razem trzeci zależnie od okazji. Wie dokładnie do ma w szafie i dba o wszystkie te rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam tak, że mniej więcej wiem, co w domu jest, ale nasz stan posiadania wciąż rośnie. Powody są właściwie trzy. Mój mąż to gadżeciarz i lubi kupować sobie różne nowości. Ja jestem osobą, która nie lubi niczego wyrzucać, czuję się odpowiedzialna za przedmioty, które trafiły do mojego mieszkania. Oprócz tego rodzina mojego męża uwielbia obdarzać wnuki, prawnuki, bratanków (czyli moich dwóch synów) niezliczonymi prezentami. Sumarycznie powyższe trzy powody powodują, że nie mogę wygrzebać się z zupełnie nieoptymalnej ilości przedmiotów w mieszkaniu. Ewidentne śmieci poszły do kosza z rok temu. Tona ubranek dla dzieci wywędrowała do innych rodziców. Ale efektu prawie nie widać, bo niemalże codziennie coś przybywa. Niedługo Boże Narodzenie - to dopiero będzie przypływ przedmiotów. Myślę o tym z przerażeniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (To piszę ja, Tofalaria, ale nie mam możliwości zalogować się na swój profil)

      Myślę sobie, że skoro tak wiele przeanalizowałaś (a sądząc po Twoim blogu zawodowym można liczyć na Twoje analityczne możliwości!), to pozostaje tylko wcielić tę wiedzę w życie. Oczywiście, domownicy-chomicy to delikatny temat. Jednak jeden z zarzutów stawiasz samej sobie. A gdybyś im pokazała, że można mieć mniej? Może jakieś posty zakupowe, szczera rozmowa z mężem? Kopalnią pomysłów odnośnie tego, jak wprowadzać minimalizm i prostotę w rodzinie znajdziesz na blogu założonym przez Konrada Mielcarka - Droga do Prostego Życia. Jeżeli coś Cię "uwiera" w codzienności i tym gromadzeniu (bo jak pisałam powyżej - nie każdego uwiera), to może warto powalczyć o przestrzeń i więcej wolności?
      Szczerze trzymam kciuki za wszystkich wahających się, tych, co robią pierwszy krok i się cofają. Bo wierzę, że mniej konsumpcyjny i odgracony świat będzie po prostu lepszy. Mniej walki między ludźmi, kto co ma, kto lepszy, kto więcej wyszarpnął z życia.
      Tofalaria

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o zakupy - sama już prawie nic nie kupuję poza bezwzględnie potrzebną chemią do mieszkania i jedzeniem. Mam wrażenie, że powoli przeginam w drugą stronę, bo nawet jak mam kupić dziecku klej do papieru, to się trzy razy zastanawiam, czy on tego naprawdę potrzebuje ;)
      Otrzymane prezenty, jeśli nie są dla mnie szczególnie użyteczne, staram się przekazywać dalej - niech służą innym. Mąż się śmieje, że przy mojej sklerozie powinnam opisywać, co od kogo dostałam, żeby czasem nie wróciło do pierwotnego darczyńcy ;)
      Wszystkim możliwym osobom staram się podpowiadać, żeby w ramach prezentu wzięli moje dzieci na wycieczkę, do kina albo gdziekolwiek indziej. A przynajmniej staram się podpowiadać, co by się przydało. Niestety, na babcie zwykle to nie działa.
      Ale powiem tylko, że gdybym rok temu nie trafiła na Twojego bloga, to pewnie w tej chwili już zupełnie bym nie mogła się odkopać w moim mieszkaniu. Bo dużo wciąż mamy, ale dużo również poszło w świat. I oby tak dalej :)
      Dzięki więc za bloga i za wsparcie :)

      Usuń
  3. Z tym papierem toaletowym to się nie da mieć jednego w zapasie:-) Wolę mieć 3 zgrzewki niż stanąć w obliczu braku:-) przy czwórce ludzi w domu, w tym 2 małych dzieci, dodam i dwóch łazienkach. Papier toaletowy i ryż to jedyne produkty które kupuję zawsze kiedy mam okazję i rzadko wiem ile dokładnie mam w domu. W ekstremalnych momentach miałam chyba z 8 kg ryżu i właśnie 3 zgrzewki papieru ale nie uważam tego za problem. Zeszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie 3 zgrzewki, ale jedna zapasowa to konieczność. Potwierdzam! U nas już się zdarzało, że mąż awaryjnie musiał lecieć do sklepu, bo nagle okazało się, że papier się skończył.
      Z ryżem nie mam takich problemów, bo rzadko używam.

      Usuń
  4. He, he, dobrze piszesz. Co do zapasów, uważam, że można mieć ich mnóstwo, jeśli się wszystko sukcesywnie zużywa. Przysłowiowy papier - przecież się nie przeterminuje :) Tak samo wiele innych produktów. Problemem jest kupowanie rzeczy, które się w bałaganie zgubiło, albo tych, których się po terminie ważności zużyć nie da. Chodziłoby chyba o wyczulenie na marnotrawstwo - i Ty właśnie tu kładziesz akcent, o ile dobrze rozumiem :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedyś dawno temu przez przypadek trafiłam na twój blog.A potem mi gdzieś przepadł i nie mogłam znaleźć.Kostek mydła mam obecnie 9 szt,papieru 8 rolek bo co do tego mam obsesje i muszę mieć zawsze na zapas ale nie w nadmiarze. Inną chemię kupuję tyle co muszę i nie zawsze wszystko tanim szamponem za 3 zł z biedronki myję podłogę tak samo dobrze jak płynem specjalnie do podług,dodatkowo piorę nim dywan i myję szklane powierzchnie i co tam jeszcze się da.Nienawidzę chaosu tysiąca butelek które tylko mi sie walaja z kata w kąt.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.