Kilka razy już postanawiałam, że nie będę pisać na endorfinowym haju.
Bo wychodzi z tego przekaz podobny do bełkotu pijaka. I kto chciałby czytać takie wynurzenia? Dzisiaj robię wyjątek!
Jeśli byłeś już dziś na treningu albo porąbałeś kubik drewna, nie czytaj dalej. ;)
Będzie to chaotyczny i nawiedzony tekst trochę o sporcie. Dla ułatwienia zacznę może od konkluzji:
ruszajmy się, dbajmy o ciała, nie rdzewiejmy, bo ciało to fantastyczna, niepowtarzalna maszyneria, a jednocześnie nasze najważniejsze narzędzie w życiu, które umożliwia nam dojście tam, dokąd tylko zechcemy - i w fizycznym, i duchowym świecie.
(Biegałam sobie dziś wieczorem, ciężko, w głębokim śniegu, jednocześnie niesamowicie przyjemnie. Bieganie rozjaśnia (?) myśli, wprowadza w stan euforii, a nawet wzbudza - jak widać powyżej - poczucie misji społecznej.)
Oczywiście biegaczy, rowerzystów, narciarzy mamy coraz więcej. Biegi masowe i maratony MTB są obecnie tak oblegane, że organizatorzy wprowadzają limity liczby uczestników, a zapisy rozchodzą się w kilka godzin. Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja nikomu się nie śniła! Blogi (niektóre pisane zdecydowanie pod wpływem endorfin), czasopisma, literatura dla sportowców-amatorów zaczyna przypominać ocean bez końca.
Obok tych „uzależnionych od endorfin” jest cała masa ludzi, którzy nie są w stanie wejść po schodach na dziesiąte piętro bez zadyszki, dogonić autobus między przystankami albo dotknąć piętą do czoła. Myślicie, że to przesada? A nasi paleo-przodkowie...? Myślicie, że mieliby z tym problemy? Bezpośrednią inspiracją do napisania tego tekstu są smutne refleksje dotyczące różnych chorób, z którymi borykają się starsze osoby w mojej rodzinie. Rodzina jest dość długowieczna, kilku przodków dożyło prawie 100 lat, lecz w różnym stanie fizycznym. Najczęściej problemy wynikają z fatalnego odżywiania, braku ruchu i bezradności wobec stresu (głównie zamartwiania się rzeczami, na które nie ma się żadnego wpływu albo które są mało prawdopodobne). Takie obserwacje bywają bardzo cenne, o ile wyciągnie się z nich wnioski.
Zatem wyobraź sobie, że kupujesz jakieś rzadkie, drogie, auto. Niech będzie dla przekory sportowe. ;) Kosztuje fortunę. Jak dbasz o takie auto? Chronisz od soli, trzymasz w garażu, jednocześnie jednak utrzymujesz silnik w sprawności, części wymieniasz tylko na oryginały, nie lejesz pokątnie sprzedawanej, podejrzanie taniej benzyny, stosujesz najlepsze oleje, delikatnie i regularnie odkurzasz drogą tapicerkę, woskujesz...
Ano właśnie. A przecież ciało człowieka jest bezcenne! Droższe i bardziej skomplikowane niż jakikolwiek samochód. Może warto poświęcić mu trochę czasu, zachodu i uwagi? Niektórzy ludzie zatrzymali się na myśleniu rodem ze średniowiecza. Ciało jest grzeszne, dbanie o ciało to grzech, można się co najwyżej umartwiać fizycznie. Tymczasem mając sprawne, bezawaryjnie działające ciało, łatwiej przecież skupiać się na duchowym rozwoju, pomocy innym (i każdej innej działalności, jaka nam przyjdzie do głowy).
Fizyczna sprawność to wolność. Niezależność od spóźniającego się autobusu, nie działającej windy. To możliwość dotarcia tu czy tam. Wejścia na wysoką górę z pięknymi widokami. Popływania w cudownym, bezkresnym jeziorze. Wdrapania się na drzewo, żeby zerwać sobie jabłko.
Nie będę pisać dokładnie o tym, jak się ruszać, jak się motywować. Każdy ma jakąś swoją wizję samego siebie uprawiającego sport. Jeden lubi biegać, drugi pływać, jeden na zewnątrz, drugi w pomieszczeniu, jeden zimą, drugi latem... To nie jest takie ważne. Ważne, by cokolwiek robić, nie zaniedbywać latami tego, co mogłoby działać dobrze do późnej starości. Niezły tekst motywacyjny dla każdego znajdziecie tutaj - gorąco polecam przeczytać!
Wiecie, co jest dla mnie niesamowitą inspiracją? Wcale nie moi rówieśnicy - szybsi, sprawniejsi ode mnie koledzy biegacze, wspinacze itd. Nie. Największą inspiracją są dla mnie osoby starsze ode mnie o 30-40 lat, które cały czas ruszają się - biorą udział w ultramaratonach, biegają na orientację, po górach, przejeżdżają Bałtyk-Bieszczady (1008 km rowerem non-stop), uprawiają jogę itd. Czytałam kiedyś wywiad z 80-letnią, wciąż czynną zawodowo modelką (wybaczcie, nie zapamiętałam nazwiska). Zapytana o sekret dobrej formy - przyznała, że codzienne porządnie się rozciąga, tuż po wstaniu z łóżka, przed śniadaniem. Oczywiście pogoda ducha też daje iluzję młodości, jednak gibkie, pięknie poruszające się ciało ujmuje jeszcze więcej lat. EDYCJA: Polecam zajrzeć tutaj - starsze panie praktykujące jogę, wspaniałe!
Sport niesie też ze sobą pułapki. Kiedy człowiek tak sobie pobiega, pojeździ na nartach czy poskacze, to chciałby ten stan zachować na zawsze. Bo to takie fajne uczucie! Druga strona medalu jest taka, że ciesząc się sprawnym ciałem, warto zawsze myśleć z pokorą o jego śmiertelności i podatności na choroby. W każdej chwili Ty czy ja możemy ulec wypadkowi, złapać kontuzję, zachorować na raka, dostać udaru mózgu, zginąć w katastrofie. To przydarza się... wokół, bliżej i dalej, starym i młodym, niestety...
Mimo to - chyba warto się ruszyć?
Fot. zrobił Sahib rękawiczką, ale co tam jakość, skoro jest radość, prawda? ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rzeczywiście, zdjęcie mogłoby nosić tytuł "Radość":-)
OdpowiedzUsuńDzięki że przyszło ci do głowy napisać na ten temat. Trochę oklapłam ostatnio, a ten wpis przypomniał mi o - wydawałoby się - podstawowych rzeczach. Nika
Jestes wspaniała :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo mądre co napisałaś, oczywiste, a jednak wielu z nas, mimo świadomości tej prawdy, odkłada ją w zakamarki pamięci.
OdpowiedzUsuńMnie też motywują własnie starsi ludzie. Gdy raz, dwa w tygodniu chodzę na długie 15-kilometrowe spacery z kijkami jestem z siebie bardzo dumna, ale gdy wdałam się kiedyś w rozmowę z kijkarską sympatyczna pania w wieku lat 70, która powiedziała, że chodzi codziennie, zwyczajnie się zawstydziłam. Na moja korzyść przemawiają codzienne spacery z psem:)
Zatem przyłączam się do apelu sloganem znanym, ale prawdziwym RUCH TO ZDROWIE:)
O tak! Jak tuptałam sobie na piechotę przez Saksonię, największe wrażenie robiły na mnie panie dobrze po 60-tce, trzaskające wraz z nami po 30 km na etap. Zdumienie i lekkie przerażenie natomiast budził fakt, że na wielu etapach byłam najmłodszą uczestniczką wędrówek, a niewiele mi już brakuje do 40-tki! Biegać niestety nie mogę z powodu chorych stawów, zatem nie doświadczę takiego stanu endorficznej euforii. Mogę tylko pozazdrościć nastroju :-) Podobno tylko po biegu, a nie po każdym wysiłku fizycznym osiąga się ten stan. Zazdroszczę i ściskam :-)
OdpowiedzUsuńJa tak mam prawie po wszystkim, nie tylko po bieganiu. Rower, narty, pływanie, a nawet całodzienne szybkie marszobiegi. Wszystko zależy od tętna.
UsuńJesteś niesamowita :-) !
OdpowiedzUsuńPost bardzo mądry i ciekawy (jak wszystkie z resztą) akurat pasujący na weeekend.Więc Ci ,co lubią ściskać pilota od telewizora niech wskakują w dresy i idą się poruszać.
Niech robią cokolwiek związanego z ruchem, ale niech to robią SYSTEMATYCZNIE!
Pozdrawiam i życzę zdrowia, abyś mogła być w ciągłym ruchu:-))
Racja, nie ważne że z rękawiczki ważne ,że zdjęcie pokazuje RADOŚĆ!
Ostatnio podsłyszałam rozmowę 2 kobitek w moim wieku jak omawiały szczegóły startu w maratonie i jednak to prawda,że o miejsce trudno,że trzeba się na takie maratony dużo wcześnie zapisywać.
To samo było przy okazji Wrocławskiego Hasco Biegu.Nawet lista rezerwowa szybko się zapełniła.Pozdrawiam
Takie to proste, takie oczywiste :-) a mimo to taki potrzebny twój dzisiejszy wpis.
OdpowiedzUsuńP.S. A ta komunikacja pięta-czoło to zakłada pomoc ręczną? ;-)
Pewnie, można sobie pomóc. Ważne, żeby na starość móc samemu zawiązać buty! ;)
UsuńA, no to dobrze, bo o ile czołobitny pokłon piętom mym składam bez większego wysiłku, tak odnóże uniesione za nic z czołem nie chce się skoordynować. Stąd ta ręka :-)
UsuńSwoją droga od schylania się lepsze jest kucanie.
A z wyzwań to jeszcze zostaje zapinanie stanika - na plecach, a nie na brzuchu i kręcenie go wokół podbiuścia!
Pozdrawiam :-)
Dzięki Wam za wszystkie komentarze oraz miłe słowa, które motywują mnie do pisania i podejmowania "społecznych misji"! ;) Ciekawe, czemu nie odezwał się jeszcze żaden Czytelnik? Wstydzą się? A może to za sprawą sezonu na rąbanie drewna?
OdpowiedzUsuńjak się widzi taką zadowoloną Tofalarię to aż chce się wyjść, ale po wyjściu okazuje się, że zimno i źle ;) ja z tych niedołężnych raczej.
OdpowiedzUsuńPiętą to ja do czoła nie dotykałam nawet w latach świetności.
OdpowiedzUsuńWogóle sportowo rozwinięta jakoś nigdy specjalnie nie byłam. Jedyny mój sukces to wyprawa na rowerze do Holandii i .... Tylmanowej.
Dziś zmotywować do wysiłku fizycznego mogą mnie tylko psy i brak kasy.
Psy wymagają spacerów, a ponieważ nie lubię chodzić po górach samotnie to wykorzystuję okazję do zbiorowych wypadów na dogtrekking i wyprawy z psami. Oczywiście nie biegam w zawodach, ale przejście 30 km po górach i tak jest wyczynem.
A z powodu braku kasy przymierzam się do jeżdżenia rowerem do pracy. Ponieważ to spora odległość i nieciekawa trasa, planuję zostawiać auto na rogatkach i miasto pokonywać na rowerze. Wyjdzie 30 km tam i spowrotem. Czekam tylko na wiosnę.
Nic innego nie mogę uprawiać bo, o ironio, mam schorzenie biegaczy- ostrogi na piętach, choć nigdy wyczynowo nie biegałam.
Z jedzenia żarcia śmieciowego wyzwoliłam się już dawno. Z wiekiem zmądrzałam.
Z dzieciństwa pamiętam, że furorę robiły oranżadki w proszku, jedzone na sucho.
sama myślę nad adopcją psa w przyszłości żeby mnie motywował ;D
Usuńa 30km w dwie strony to nie tak dużo, wykonalne nawet dla niewprawionych, tylko pewnie gorzej ze względu na trasę.
Mi jest wstyd jak jestesmy w gorach, wedrujemy, zadyszka, a tu wokolo sama "mlodziez" (czyli 60+)i jeszcze wyprzedza nas raznym krokiem.
OdpowiedzUsuńW sumie to troche dziwne w tych angielskich górach - pelno dziarskiej "mlodziezy", a takich 20-30 latkow niemal jak na lekarstwo... Ech trzeba sie wziasc za ta kondycje i pupe bardziej ruszyc :-)))
Pamiętam podobną sytuację, skansen w Sanoku, olbrzymi, pagórkowaty teren. Przewodniczka około 80-letnia, żwawa i bystra. Śmiga po górkach jak szalona. Za nią tłum ludzi w naszym wieku z mega-zadyszką!
Usuń