Wczoraj w ramach muzycznej podróży serwowanej przez 6. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur wybraliśmy się do Chin. Niełatwo było rozgrzać publiczność - temperatura w środku namiotu festiwalowego była prawie taka jak na zewnątrz. Tym większy podziw budził występ czterech Chinek w zwiewnych sukienkach, ale po kolei ;)
Mamer
Mamer to zarówno artysta, jak i stworzony przez niego zespół. Pochodzi z prowincji Sinkiang, gdzie kultura chińska spotyka się z kręgiem kultury muzułmańskiej. To kraina, gdzie wiatr hula w stepie, tak jak w sąsiednim Kazachstanie. Sam Mamer pół roku spędza w terenie, a pół - w Pekinie. Mamer wprowadził stepowy folk w krainę mrocznego rocka, uzyskując całkiem ciekawe, energetyczne brzmienie, momentami skręcające w stronę rocka, to znów bardziej transowe. Niski głos, dumbra o ostrym brzmieniu - szarpany instrument podobny do mandoliny, do tego basówka i perkusja tworzą wybuchową mieszankę, przy której można się dobrze bawić, a także rozgrzać ;) Kawałki nie były monotonne, każdy był inny - to bardziej stonowane, to znów ostre. Perkusista, zarazem tłumacz zespołu, wydawał się jako jedyny cokolwiek mówić po angielsku. Sam Mamer - drobny chłopak w czapce naciągniętej na oczy, nie sprawiał wrażenia zbyt kontaktowego. Ale pasowało to do klimatu muzycznego. Ogólnie koncert niezły, można wybaczyć tym młodym artystom nawet nie zawsze pasujące playbacki. Widać, że jeszcze długa droga przed nimi, ale już mają swój styl i za to daję im ****.
Quing Mei Jing Yue
Kiedy popatrzyłam na program środowego koncertu, pomyślałam sobie, że klasyczna muzyka chińska będzie pewnie smętnym przerywnikiem pomiędzy żywszymi kapelami. Nic bardziej mylnego! Kwartet czterech Chinek brzdąkających na dziwnych instrumentach szarpanych i strunowych wywołał prawdziwą burzę na widowni. Muzyka w swym brzmieniu, jak określił Maciej Szajkowski, prawdziwie bajkowa. Przywołuje na myśl płynącą szeroko rzekę, to znów szemrzący strumień, z liśćmi drzew poruszającymi się w rytm wiatru, z ptaszkami przelatującymi nad wodą. Muzyka to warto płynie, to znów zamiera. Pomimo skromnego instrumentarium egzotyczne muzyczki potrafiły wyczarować rozmaite nastroje, wplatając w swoją muzykę nawet takty z Chopina. Kilka kawałków pobrzmiewało celtyckimi echami, a największy aplauz wzbudziła "Kukułeczka" - tak, tak, ta co kuka i gniazdka sobie szuka! Wszyscy chyba zastanawiali się, czy to ich standardowy repertuar czy przygotowany specjalnie na ten występ. Do tego wszystkiego dochodzi wirtuozeria gry na tradycyjnych instrumentach, które na pewno nie należą do łatwych. Piękne Chinki w kolorowych, długich sukniach, kłaniające się publiczności po każdym utworze, wyglądały jak dawne damy dworu przeniesione na współczesną scenę. Za ten występ przy prawie ujemnej temperaturze ;) dostają ode mnie *****.
Hanggai
Ostatnim zespołem tego wieczoru był Hanggai - goście z Pekinu, lecz nawiązujący w swoim repertuarze do tradycji stepowej Mongolii i śpiewu gardłowego. Przyznaję, że byłam trochę rozczarowana, spodziewałam się czegoś w rodzaju Huun Huur tu albo Altai Khangai, tymczasem muzyka Hanggai to spotkanie gdzieś w połowie drogi między punk-rockiem a folkiem. Ostre granie i dużo hałasu, oczywiście śpiew gardłowy też, ale tylko jako dodatek. Nie było to w sumie złe, publiczność bawiła się dobrze, ot, takie do potańczenia, poklaskania i wspólnego śpiewania. Ukłonem w stronę tradycji jest image zespołu - tradycyjne kaftany i spiczaste czapeczki, które wprowadzają nas w klimat muzyki stepów. Do tego rytm galopującego konia, podkreślony perkusją i basem, przysadzisty lider Ilchi, który śmieje się, gada po swojemu, macha batem i porusza biodrami - tak, że nie sposób nie poczuć do niego sympatii. Za rozgrzanie publiczności w ten deszczowy, zimny wieczór oceniam ich na ****.
To już niestety moje ostatnie sprawozdanie z tegorocznego festiwalu. Wczoraj można było jeszcze kupić bilety na piątkowy Osjan - koncert zapowiada się smakowicie, wystąpi bowiem Daishuko Yoshimoto, niesamowity japoński performer-aktor-tancerz. Polecam!
czwartek, 30 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To "Quing Mei Jing Yue" chyba by mi się spodobało. To musi być fajna muzyka.
OdpowiedzUsuńPanie by Ci się spodobały też. Muzyki próbowałam szukać w necie - ni widu, ni słychu :(
OdpowiedzUsuń