Kiedy zaczynałam biegać, w naszym kraju panowała polarna, zimowa noc. To znaczy, że cały okres dziennego światła spędzałam w pracy. Siłą rzeczy biegałam po ciemku, po powrocie do domu albo późnym wieczorem, udeptując uliczki naszej pseudo-wioski. Większość oświetlono już wtedy latarniami, nie było więc jakoś bardzo straszno. A nawet im później, tym przyjemniej - mniejszy ruch, większa cisza, samochody spały sobie na podziemnych parkingach, tylko od czasu do czasu po niebie przelatywał jakiś żelazny ptak w stronę pobliskiego Okęcia. Regularnie mijałam podwórko, na którym pewien staruszek, mieszkający w jednym ze starych domów, codziennie rąbał drewno. Nie mieliśmy jeszcze stadionu, więc wieczorami nikt nie bawił się na terenie szkoły.
Z czasem tak przywykłam do tego, że "bieganie" równa się "noc", że gdy wyszłam w jakiś weekend przebiec się w ciągu dnia, przeżyłam szok, poczułam się nieswojo i obco. Słońce raziło, na chodnikach pełno było ludzi, musiałam uważać na wyjeżdżające z każdej dziury samochody. Jasność i hałas przeszkadzały w skupieniu się na rytmie, oddechu, rozpraszały uwagę i zabierały całą przyjemność. Oczywiście musiałam oswoić się z tym wszędobylskim światłem, bo przecież chciałam zrealizować swój pierwszy startowy plan - Bieg o Puchar Bielan na niewyobrażalnym wtedy dystansie 5 km.
Bieganie nocą ma swoje plusy i minusy. Dzienne sprawy są przeważnie załatwione, głowa jest wolna od trosk. Ciało nie jest tak zesztywniałe jak rano, łatwiej się rozciągnąć i rozgrzać. Przyjemnie się potem śpi. Minusy to kręcące się podejrzane typy i wypadające zza rogu zapóźnione psy.
Znów mamy polarną noc. Po raz pierwszy mam plan biegowy. Na razie nie zdradzę jaki, żeby nie zapeszyć. Kto wie, może w końcu zostanę biegaczem? A to z wczorajszej przebieżki:
nocny las oddycha
w rytm kroków biegacza
otwierają się przecinki
niedziela, 29 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
U mnie było odwrotnie: zaczynałem biegać za dnia. Ba, nie biegałem zimą tylko latem. Przechodziłem więc od łatwiejszych warunków do trudniejszych. Teraz biegam też nocą ale nie lubię tego bardzo (no dobra, ostatnio się przyzwyczajam). Przebywanie w ciemności i samotności nie najlepiej działa na moją psychikę. Ponadto trudniej prowadzić szybkie treningi bo można skręcić nogę, nadziać na gałąź, itp.
OdpowiedzUsuńZ mojego punktu widzenia optymalna pora na bieganie to około południa. Fajnie byłoby popracować ze 4 h, potem skoczyć na trening w ramach rozruszania kości, potem prysznic, obiad i znowu praca. Taki rytm by mi pasował. Zostałoby coś z wieczora na życie osobiste.
No tak, żeby mieć taki fajny rytm dnia, to trzeba by chyba pracować w domu. Jednak i to ma swoje minusy, przynajmniej dla mnie.
OdpowiedzUsuńWarunki łatwe i trudne - wszystko jest pewnie względne. Dla mnie bieganie latem jest dużo trudniejsze niż listopadowe deszcze czy prószący śnieżek, z powodu temperatury. Mimo to zdarzało mi się latem w celach aklimatyzacyjnych wyjść pobiegać w upały 35 stopni i nie było to aż takie straszne. Tylko ludzie patrzyli jak na wariata. Bo kto żyw chował się do cienia lub siedział w wodzie.