W niedzielę przeżyłam prawdziwą podróż w czasie. Nie dzięki technologii, ale ludziom i wspomnieniom. 21 Warszawska Drużyna Harcerska „Stare Żbiki”, w której działałam w czasach liceum, obchodziła stulecie powstania! Moja historia jest trochę krótsza, zabieram Was zatem do początku lat 90. Nie ma internetu, komórek. Metro to ciąg głębokich wykopów. Pod Pałacem Kultury kwitnie handel. W tak pięknych okolicznościach trafiam do liceum w centrum Warszawy, a tam dość szybko - do harcerstwa...
Nazwa drużyny nawiązuje do konspiracyjnej nazwy „Żbik”, którą przyjęto podczas II wojny światowej. Po wojnie zdarzały się nadal okresy konspiracji, aresztowania. Drużyny powstawały, łączyły się i rozpadały. Nasza - w znanej mi postaci - działa od 1987 roku.
To były piękne lata. Wspominam je z ogromną przyjemnością, ale i wdzięcznością, że mogłam być częścią tej idei i należeć do wielkiej harcerskiej braci. Wiele przyjaźni przetrwało do dziś. Myślę, że to kilkuletnie doświadczenie miało na mnie bardzo duży wpływ. Na to, jaka jestem, co lubię. Jak spędzam wolny czas, co mnie interesuje i bawi, a nawet na to, co jem. ;)
Działaliśmy głównie w terenie. Koncentrowaliśmy się na wędrownych wyjazdach, przede wszystkim w góry. Na doskonaleniu umiejętności terenowych, radzenia sobie w różnych sytuacjach. Były oczywiście różne obrzędy, typowo harcerskie, było poszanowanie dla munduru, ognia, harcerskie pieśni. Podczas akcji zarobkowych zbieraliśmy na zakup nowoczesnego (wtedy) sprzętu - namiotów igloo. Zimą wiele spotkań odbywało się pod dachem - Rajd Wigilijny, śpiewanki.
Ideały? Były, oczywiście. Pomoc, służba, rozwój, praca nad sobą, przekraczanie swoich ograniczeń. Każdy w takim stopniu, w jakim chciał i mógł. Środowisko było otwarte - na wyjazdy można było zabrać rodzeństwo albo znajomych, funkcjonował nawet formalny status „sympatyka drużyny”. Można było mieć swoje poglądy, dyskutować (czasem do rana). Byli wśród nas wierzący i niewierzący, patrioci, anarchiści i kosmopolici. Wegetarianie i mięsożercy. Indywidualiści z własnymi pasjami, pomysłami, rzadkimi umiejętnościami. Starsi imponowali - doświadczeniem, wiedzą, radzeniem sobie w terenie. Chcieliśmy być tacy sami!
Pierwszy obóz - stary plecak Mamy, ze stelażem, traperki i kurtka Mamy, osmolone menażki Dziadka, wełniane skarpetki. Przysłuchiwanie się dyskusjom o sprzęcie - co warto kupić? Pierwsze polary, goreteks, plecaki z wewnętrznym stelażem, wielka nowość w polowej kuchni - kuskus (nie trzeba gotować, co za wygoda).
Z drużyną pierwszy raz wędrowałam po górach z plecakiem, spałam w namiocie i pod gołym niebem, myłam się w potokach, jechałam autostopem, gotowałam na ognisku, kierowałam ruchem ulicznym, załatwiałam coś w banku. Nauczyłam się grać na gitarze, występowaliśmy na festiwalach. I chodzić z mapą i kompasem, również nocą. Usłyszałam o kulturze Łemków i akcji „Wisła” - wyobrażacie sobie takie lekcje historii, w Bieszczadach przy ognisku, w czasach, gdy ta historia dopiero była „odkrywana”? Beskid Niski, Kotlina Kłodzka, Gorce, Biskupin, Kraków, Kazimierz Dolny, Krynica Morska, Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, Puszcza Kampinoska. Nowe miejsca, śpiewanie piosenek, terenowe gry. Minimum formalności i biurokracji, maksimum dobrej zabawy i poznawania świata.
Mundur opowiada historię harcerza. Na rękawie mam wyszyte tylko 4 sprawności, ale kto dłużej czyta bloga, nie będzie nimi zaskoczony:
- mistrzyni cukiernictwa (z tej okazji pierwszy i ostatni raz w życiu zrobiłam lukier! a poza tym była to bardzo praktyczna sprawność - dostarczało się ciasta na rozmaite spotkania drużyny),
- dziewiarka (a jakże! najgorzej poszło mi z punktem dotyczącym przekazania umiejętności komuś młodszemu...),
- kronikarz (kronika miała w tych czasach postać grubej księgi, do której wklejało się zdjęcia, pisało relacje, dbało o szatę graficzną).
Na koniec - sprawność marzenie - Trzy Pióra (kółeczko na górze). Teoretycznie powinno się ją zdobywać na obozie stałym, ale na takie nie jeździliśmy. Zatem - obóz wędrowny, lato w Beskidzie Niskim. Niezapomniane przeżycie. Pierwsza doba - głodomorek - nie można jeść. Druga doba (najtrudniejsza!) - milczek - nie wolno się odezwać. Oj, nie było to łatwe, naprawdę. Zwłaszcza, że można odezwać się przypadkiem, np. odruchowo mówiąc „przepraszam”. Trzecie doba - samotnik - spędzenie czasu w odosobnieniu na rozmyślaniach, mając jedynie niezbędne ubranie, trzy zapałki i nóż. W praktyce głodomorek i milczek w jednym. Pamiętam, że w nocy strasznie lało. Pozwolono mi zabrać pałatkę. Do świtu przeczekałam w pobliskim szałasie, a potem - w las. Nikt znajomy ani postronny nie może „samotnika” zobaczyć. Spanie pod świerkiem, woda z potoku, oszukiwanie głodu liśćmi mięty. No i oczywiście szukanie trzech piór. Wieczorem - czekanie, skradanie się w stronę obozu. A tam już chodzą po chrust, pali się obrzędowe ognisko. Północ - można wracać do gromady. Radość, duma, uznanie, bycie z ludźmi i nareszcie - jedzenie. :)
Rozmawiałam z kolegą, który nie dojechał niestety na obchody stulecia. Przyznał, że kiedyś spędził pół dnia na buszowaniu po stronie internetowej naszej drużyny (oczywiście w naszych czasach czegoś takiego nie było - „stroną” była gablota w szkole, w której zamieszczaliśmy rozkazy, ogłoszenia, zaproszenia na rajdy, zdjęcia). I mówi mi tak: „Wiesz, oni są tacy, jak my byliśmy! Na wyjazdach robią sobie podobne zdjęcia, podobnie je komentują. To samo ich bawi i cieszy, grają w te same gry, śpiewają ciągle Kaczmarskiego i Stare Dobre Małżeństwo! Przetrwał duch - to jest niesamowite!” Od siebie dodam, że imponują mi wyjazdy młodszych koleżanek kolegów w ciekawe góry za granicą. Tak trzymać! Wspaniale poradzili sobie z organizacją obchodów stulecia, a nas, gości, przybyło niemało. Program artystyczny - ogromne zaangażowanie, fajne pomysły, pieśni, archiwalne zdjęcia, światło, dźwięk, a nawet wytwornice dymu. Niejedna łezka zakręciła się w oku, naprawdę.
Inne czasy, ale ciągle... dobro?
Dobroć jest bezbronna,
ale nie bezsilna.
Dobroci nie trzeba siły.
Dobroć sama jest siłą.
Dobroć nie musi zwyciężać:
dobroć jest
nieśmiertelna.
(Wiersz Ryszarda Krynickiego, który dostałam od Drużynowego razem z Krzyżem Harcerskim.)
wtorek, 22 stycznia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O raju, jak ja Ci dziękuję za ten wpis! Wróciły i moje wspomnienia, choć oczywiście z innej drużyny.
OdpowiedzUsuńCzuwaj!
Dzięki Ci za ten wpis. Przypomniałaś mi moje harcerskie czasy - wcześniejsze niż Twoje, ale jak widzę nie różniły się znacząco. Ja byłam w 118 WDHiZ na Żoliborzu. Było pięknie, samodzielnie a wrażenia do dziś niezapomniane. Pozdrawiam Cię serdecznie - Aśka
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam i pozdrawiam. Czuwaj!
OdpowiedzUsuńMuszę jeszcze wspomnieć (ech, tyle tych wspomnień, nie wszystko napisane, a i tak ten wpis jest zbyt długi!), że moi Rodzice obdarzali mnie dużym kredytem zaufania. A może to była magia Drużyny? Chyba wierzyli, że z tymi ludźmi nic mi się złego nie przytrafi.
OdpowiedzUsuńHarcerstwo to jeden z najpiekniejszych okresów w moim zyciu. Nikt z moich kolegów i kolezanek nie przezywal tylu przygód i wyjazdów co ja... Magiczny moment zlozenia przyrzeczenia i otrzymania barw chyba zostanie na zawsze w mojej pamieci...
OdpowiedzUsuńMoja druzyna obchodzila niedawno 20lecie i jest najstarsza w moim rodzinnym miescie... A mundur wciaz gdzies w rodzinnym domu na strychu zapakowany w pudlo, bo nie potrafilam go oddac mlodszym kolezankom, gdy moja harcerska przygoda sie skonczyla...
SDM, WGB... Ech, to byly czasy :-)
To prawda, obok siebie istniało życie drużyny, życie klasy, życie szkoły. Też mam wrażenie, że w harcerstwie robiliśmy najciekawsze rzeczy. :)
UsuńKażdy Twój wpis to przyjemna niespodzianka, harcerką nigdy nie byłam, ale po tym co przeczytałam to szczerze żałuję! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMonika
Dzięki. Dla nas to było wiele możliwości, których inaczej być może byśmy nie mieli!
UsuńBoże, ile to już lat temu byłam taka harcerka w starym Lelewelu (ostatni rocznik robiący maturę w budynku Szkoły Pożarniczej) na Żoliborzu?
OdpowiedzUsuńObozy wędrowne, rajdy - wydaje się , ze to było wczoraj.
Nika
W takim razie Staszic (Gottwald) pozdrawia Lelewela. ;) Kiedy się spotkaliśmy po 20 latach - czas jakby stanął w miejscu. Niesamowite uczucie.
UsuńLelewel to wodniacy. Pozdrawiam młodszą koleżankę. Chodziłam do Lelewela, ale pozostałam wierna drużynie z podstawówki :)
UsuńAśka
Tak, wodniacy byli bardziej znani w całej Warszawie :) Oni jeździli na super obozy żeglarskie... Byli po prostu bardziej widoczni.
UsuńAle działała tez "zwykła" drużyna rajdowców, choć mniej liczna. Na rajdach i obozach było nas kolo dwudziestki. Pamiętam, jak za pieniądze nic nie można było kupić, wiec "wyłudzaliśmy" od niepalących rodziców papierosy, które potem po wsiach wymienialiśmy na mleko i owoce....
Kończę, bo się za bardzo "rozwspominam"....
Ależ prosimy!
UsuńJa nawet nie mogę sobie przypomnieć, jak nazywała się moja drużyna.. Co za wstyd.. Ale za to pamiętam, jak podczas mojej wachty kuchennej (chyba tak to się nazywało) ziemniaki na kolację ugotowały się dopiero o 1szej w nocy :-) I jeszcze pamiętam apele poranne i stan permanentnego niedospania na obozach.
OdpowiedzUsuńU nas właśnie takich apeli jakoś specjalnie nie było. Wachty kuchenne i owszem (właściwie nauczyłam się gotować w kociołku na ognisku, tak że nasza drużyna umiała przygotować do samodzielności życiowej i roli spontanicznej pani domu, moje umiejętności kulinarne wcale się od tego czasu mocno nie rozwinęły).
UsuńNo i przypomnij sobie nazwę, koniecznie. :)
na razie pamiętam tylko, że zastęp nazywał się Szarotka :-)
Usuńszczególnie niesamowite było wziąć udział w rytuale przyjmowania do drużyny, czas nagle skoczył wiuuuuu! wstecz o 20 lat. słowa niewypowiadane od tak dawna nagle same znalazły się na języku
OdpowiedzUsuńDokładnie...
UsuńMnie reprezentowała rodzina, więc dostałam sprawozdanie od dwóch pokoleń. Ponoć zaginęły gdzieś kroniki z naszych czasów?
OdpowiedzUsuńBardzo chcę wysłać starszą na obóz z Maćkiem Fu, w zeszłym roku niestety terminy naszych i polskich wakacji za bardzo się rozjechały.
Kroniki zaginęły?! Jak to? Napiszę do młodych i spróbuję się czegoś dowiedzieć.
UsuńA u nas nie było drużyny harcerskiej w liceum... może dlatego nie lubiłam tego lo? bo mu czegoś brakowało? Młodzi ludzie potrzebują wspólnych ideałów, Kaczmarskiego... itd :)
OdpowiedzUsuńNie tylko ideałów, ale i podpowiedzi, jak twórczo i ciekawie spędzać czas. Harcerstwo to na pewno nie jedyna opcja, ale jednak dość wyjątkowa ze względu na wieloaspektowość. Harmonijny rozwój intelektu, ciała, ducha... :)
UsuńAjajaj, jakie wspomnienia, moja druzyna (i szczep) tez z historia i tradycja, ale z Poznania (Poznanska Czarna Trzynastka, w mojej epoce przy VIII LO)...Powiem krotko-gdyby nie harcerstwo, nie wiem, jakim bylabym czlowiekiem, zapewne "nie do konca czlowiekiem"...to ono mnie stworzylo w duzej mierze :)
OdpowiedzUsuńbebe.lapin
Mam podobne wrażenie. Podpisuję się pod ostatnim zdaniem!
Usuń