Strony

sobota, 10 czerwca 2017

Głosy w mojej głowie

Tyle to kosztowało... Przecież kiedyś tak bardzo mi się podobało!... Tyle czasu służyło... A może jeszcze komuś się przyda... Wyrzucić - niedobrze, nieekologicznie... Ile czasu będzie się rozkładać... To przecież prawie nowe...

A co na to powie Sahib? Na pewno będzie miał coś przeciwko. Pomyśli, że jestem rozrzutna. Może przypomni, jak razem kupiliśmy tę rzecz? A może nie zgodzi się na pozbycie jej?


Wiosna, wiosna! Fala dorocznych porządków, podkręcanych przez ponowną lekturę Marie Kondo, która - jak wiele innych zjawisk - pojawiła się w moich rękach w dobrym momencie, pożyczona przez koleżankę. Zadziwia mnie, jak po tylu latach minimalizowania, ciągle jeszcze mamy czego się pozbywać. Bo przecież - patrząc na to z drugiej strony - to nie jest tak, że zupełne niczego nam nie przybywa. A to jakieś zakupy, a to prezenty i dary losu.

Nie jesteśmy też nieomylni. A rzeczy nie są na wieczność. Sahib to wie. Ten monolog, który wyżej przytoczyłam, a który oczywiście odbywa się w moim umyśle, to jest MÓJ MONOLOG. Sahib, urodzony minimalista, nigdy nie powiedziałby, a nawet nie pomyślałby w taki sposób. Sahib ma zdrowe podejście do rzeczy i pieniędzy. Potrafi ocenić, co jest mu potrzebne - mam w domu naprawdę niezłego nauczyciela optymalizacji i odgracania.

(Kiedy powiedziałam mu o swoich dylematach, zwrócił mi uwagę na to, że generuje je tylko i wyłącznie moja głowa.)

Ale z drugiej strony... Te monologi nie są całkiem bez sensu. Aspekt ekologiczny jest dla mnie bardzo ważny, choć nie jestem perfekcjonistką i ponoszę na tym polu różne porażki. Czasem nawet kupuję coś, co jest zrobione z plastiku. Z drugiej strony jednak potrzebna jest równowaga - jeśli mam niepotrzebną plastikową rzecz w domu, która stoi, kurzy się, denerwuje i zabiera drogocenne miejsce, to czy dalsze trzymanie jej ma coś wspólnego z ekologią? Nie można aż tak dzielić włosa na czworo, trzeba dać sobie prawo do błędów, a to, co można zrobić, to pozbyć się tej rzeczy w sposób najmniej uciążliwy dla środowiska.

Jeśli jest wartościowa - sprzedać.
Jeśli może się komuś przydać - oddać.
Jeśli jest tylko częściowo sprawna - sprzedać lub oddać na części.
Jeśli nic nie da się zrobić - rozłożyć na części, oddać do recyklingu albo PSZOK-u.

Bolą mnie zwłaszcza elektrośmieci. Z drugiej strony każdy śmieć może nas czegoś nauczyć. Przynieść lepsze wybory w przyszłości. Nie ma sensu pogrążać się w fałszywym zadowoleniu, że produkuje się cztery razy mniej śmieci od sąsiadów. Tak naprawdę, ile śmieci byśmy nie produkowali, zawsze jest ich ZA DUŻO (ta uwaga nie dotyczy kompostu, który jest OK!).

Czego nauczyło mnie odgracanie mieszkania? Choćbym miała kupić nawet najmniejszą chochelkę do kuchni, zaczynam zakup od bilansu: czy to potrzebne, czy mam na to miejsce, jak długo posłuży, czy będzie wykorzystywane, co stanie się z tym przedmiotem po jego „śmierci”? Ile zajmie przestrzeni, czy łatwo będzie go czyścić? Czy ubranie będę mogła wrzucić bezproblemowo do pralki-staruszki (która ma już 16 lat)? Czy wykorzystam włóczkę, przeczytam książkę? Czy będę potrafiła ugotować coś z tej dziwnej mąki? Nie jestem już pazerna na wszystko, co MOGŁABYM MIEĆ.

A jak tam Wasza świadomość konsumencka?

14 komentarzy:

  1. Otóż to,już nie mam parcia na to co mogła bym mieć a nie mam.Zawsze zastanawiam się czy koniecznie mi to potrzebne skoro do tej pory umiałam żyć bez danej rzeczy.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolność to nie dużo pieniędzy, tylko to, bez czego potrafimy się obejść, prawda?

      Usuń
  2. A ja już sama nie wiem. Czasem chciałabym móc nic nie kupować. Mój mąż za to lubi nowe rzeczy, narzeka, że piekę ciasto w starej tortownicy, w której wszystko się przypala (i kupuje nową silikonową, a przy okazji jeszcze pięć innych foremek, bo takie ładne były). Nie umiem pozbywać się rzeczy z domu. Wolę, żeby nigdy tu nie trafiły. Ale nie umiem przekonać innych, że nie chcę nic dostawać. I że dzieci też nie muszą dostawać. I że mąż też tak naprawdę wszystko ma. I jakoś tak, jak nie pilnuję codziennie, to czuję, że na nowo zarastam. A na codzienne pilnowanie sił mi zabrakło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że pisałaś już wiele razy o tym problemie. Moim zdaniem - dopóki się mieścicie, nic nie spada na głowę przy otwarciu szafki, to w porządku. Gorzej, jeśli musicie cały czas dokupować nowe półki dla rzeczy - w końcu zabraknie przestrzenie dla Was. Uwierz, wiem, co mówię, moi Dziadkowie mieli takie mieszkanie.
      Z drugiej strony nie możemy demonizować rzeczy - one są po to, by ułatwiać lub uprzyjemniać nam życie, każdy ma gdzie indziej wytyczoną granicę ascezy (która w dodatku zmienia się w czasie).
      Nam udało się przekonać większość rodziny, by nie obdarowywała nas prezentami. A jeśli już, to są to produkty spożywcze, które jadamy, np. orzechy.

      A może w Waszym przypadku sprawdzi się zasada „one in, one out”?

      Usuń
    2. Wciąż szukam złotego środka :)

      W każdym razie, jak będzie trzeba dokupić nowe szafki, to zacznę ostro protestować ;)

      Usuń
  3. No właśnie ja pozwalam sobie na to fałszywe zadowolenie, że mam mniej śmieci niż sąsiad. Albo inaczej: skupiam się bardziej na wprowadzaniu nawet małych zmian i nawyków, zamiast na wyrzucaniu (nomen omen :)) sobie, że nie jest idealnie. Idealnie pewnie za mojego życia nie będzie, bo by to wymagało potężnych zmian systemowych (transport produktów etc.), a nie tylko innych postaw konsumentów. No, ale mam nadzieję, że nawet te nigdy-wystarczająco-radykalne zmiany u mnie i innych osób będą jednym z tych kamyczków, które kiedyś posuną lawinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem mam przeczucie, że wielkie zmiany mogą nastać jeszcze za naszego życia - może ludzkość się ocknie. Czy 30-40 lat temu przewidzielibyśmy cyfrową rewolucję? Z drugiej strony - zmiany mogą nastąpić, tylko jakie one będą? Na razie róbmy swoje małe wielkie kroki.

      Usuń
    2. Czytałam niedawno artykuł o tym, jak Chińczycy inwestują w szukanie nowych technologii (latanie bez CO2 etc.), więc na nich liczę w momentach optymizmu. Na dotrzymanie celów paryskich nie ma już szans, ale chyba o każdy stopień warto zawalczyć.

      Usuń
  4. Warto zobaczyć zdjęcia tego fotografa: http://www.boredpanda.com/4-years-trash-365-unpacked-photographer-antoine-repesse/
    Przez 4 lata nie wyrzucał domowych śmieci. Zgromadził 70 m sześciennych odpadów, między innymi 1600 butelek po mleku, 4800 rolek po papierze (?!), 800 kg gazet. Użył ich do wykonania serii poruszających zdjęć, które uświadamiają, ile śmieci produkujemy (no dobra, mam wrażenie, że u nas na szczęście nieco mniej, zwłaszcza plastikowych butelek i opakowań po jedzeniu i chemii spożywczej...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plastikowych butelek na pewno bym tyle nie uzbierała. Może z 10 rocznie kupuję. Gazet też nie kupuję. Chemii sprzątaniowej zdecydowanie dużo mniej. Ale pewnie w innych kategoriach by się coś uzbierało.

      Usuń
    2. Plastikowych butelek po wodzie miałabym pewnie z 5 sztuk na rok, kupuję tylko z absolutnej konieczności, jak nie mogę inaczej zdobyć wody. Uzbierałabym parę szklanych litrowych butli po oliwie, kilkanaście po winie, kilka po occie, którego używam do sprzątania. Chemii gospodarczej praktycznie nie kupuję, piorę w orzechach (ok, pudełka po orzechach), czyszczę skoncentrowanym czarnym mydłem (butelka na dwa lata)... Mimo to za każdym razem, jak wywożą nam śmieci tzw. suche, czyli co dwa tygodnie, to mam do wystawienia worek 35l - papierki, folijki (są na wszystkim!) itd. :(

      Usuń
    3. A, no taka refleksja nad śmieciami - uwierz mi - jest czymś naprawdę rzadkim. Większość moich znajomych nie zawraca sobie tym głowy. Tak samo rodzina.

      Usuń
    4. Ja niestety zwracam uwagę i z przerażeniem patrzę, ile tych śmieci się u mnie zbiera. Zwłaszcza unikanie plastiku jest przeraźliwie trudne.

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.