Strony

piątek, 17 marca 2017

O potworach z szuflady

„Najdłużej trwa ta praca, której się nigdy nie zaczyna” - to prawda! Taka praca nie tylko trwa nieskończenie długo, ale i rozrasta się w głowie do niewyobrażalnych, potwornych rozmiarów.

Co zalegało u nas w szufladach przez parę ostatnich lat, co odkładaliśmy na kolejny i kolejny rok? Co straszyło z głębi szuflad, tak że lepiej było ich nawet nie otwierać?

Otóż - stosy slajdów, moi mili. Dwie pojemne, głębokie szuflady zapełniały nam slajdy w specjalnych koszulkach i segregatorach, magazynki, puste ramki itp. W końcu postanowiłam zrobić z tym porządek.


Z około 5 tysięcy slajdów wybrałam około tysiąca do skanowania. Na szczęście mogę to zrobić we własnym zakresie. Zaczynaliśmy z Sahibem naszą przygodę z fotografią w czasach analogowych. Dobrze, że w końcu przyszło nowe w postaci sprytnych cyfrowych aparatów - inaczej już dawno utonęlibyśmy w powodzi slajdów, nie mówiąc już o bankructwie! Bo to właśnie slajdy robiliśmy najczęściej - ze względu na piękne kolory, no i całe misterium oglądania - zaciemniony pokój, atmosferę, skupienie.

Jednak z czasem slajdy mogą stracić kolory - nawet te robione na bardzo dobrych materiałach - dlatego postanowiłam już dłużej nie odkładać tematu. Dodatkowa motywacja - skończyć zanim zacznie się sezon na otwarte przez cały dzień okna. Wiosną mamy całe mieszkanie pokryte żółtym nalotem z pyłku sosny - to nie najlepsze warunki do skanowania slajdów. I wiecie co? Nie taki diabeł straszny! Siedzę nad tym dopiero drugi dzień i dziś jeszcze planuję półmetek. Jeszcze 2-3 wieczory i koniec. Nie jest tak źle, prawda?

Postanowiłam nie szaleć z perfekcjonizmem ani z bardzo wysoką rozdzielczością. Skanuję na 2400 dpi, używam sprężonego powietrza do czyszczenia z kurzu. Być może na koniec kilka wybranych, ulubionych fotek zeskanuję z większym pietyzmem. Jedna z nich - powyżej.

A co jest Waszym „potworem z szuflady”?

2 komentarze:

  1. Przeprowadzam się przynajmniej raz do roku, więc szuflady, które strach otworzyć, nie mają szans się zalęgnąć :) Chyba tylko rzeczy do naprawy potrafią u mnie leżeć miesiącami. Np. czasem przez długie tygodnie zbieram się do przyszycia jakiegoś guzika, a przecież wiem dobrze, że zajmie to trzy minuty, a na dodatek przy niewielkiej liczbie ubrań wypadnięcie nawet jednej czy dwóch rzeczy z obiegu potrafi skomplikować życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę zazdroszczę, trochę nie. Wiosną (zwłaszcza wiosną!) ciągnie mnie do włóczęgi i mogłabym co chwilę zmieniać miejsce. A jednak lubię mieć to poczucie, że mam swój kąt, dokąd zawsze mogę wrócić. Jak to jest tak żyć na walizkach?

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.