Nie, spokojnie, nigdzie się nie wyprowadzam w najbliższym czasie. Jednak wyobrażenie sobie własnej przeprowadzki to dobre ćwiczenie umysłowe. Natchnął mnie kolega, który niedawno się przeprowadzał i zamieścił zdjęcie na portalu społecznościowym.
Masz dużo czy mało? Potrzebowałbyś sporej furgonetki, a może TIR-a?
Ciasno upakowane po szafach rzeczy po wyjęciu zyskują niesamowitą zdolność „puchnięcia.” A jeszcze porcelanowe serwisy trzeba popakować w gazety i folie bąbelkowe! Zabezpieczyć lustra i obrazy!
Niedawno inny kolega wpadł do nas po książki - Sahib pozbywał się dużej części biblioteczki polarnej. Do oddania było około 40 tomów. Niby niewiele. Wiecie, ile to jest 40 przeciętnych (B5) książek po 200 stron każda? Kolega przyjechał z dużym plecakiem, takim, z jakim jeździ się na miesiąc w góry. Dobrze, że młody, silny i plecy ma zdrowe, bo po zapakowaniu ledwo byliśmy w stanie ten plecak podnieść z podłogi.
Przeprowadzałam się w sumie tylko dwa razy w życiu. Obie te okazje były ulgowe, bo w poprzednim miejscu zamieszkania mogłam zostawić sporą część dobytku (najpierw u rodziców, potem u teściów), zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy albo sezonowe ubrania, a potem kursować po resztę (zresztą przeważnie komunikacją miejską!). Dopiero na swoim obrośliśmy, bardzo więc cieszę się, że zetknęłam się w dobrym momencie z minimalizmem.
Nie jestem zatem ekspertem od przeprowadzek, ale wyobraźnia pracuje i widzę, że lepiej się zminimalizować „przed” niż „po”. A jakie są Wasze doświadczenia?
poniedziałek, 25 maja 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
He, he :) Mój cały cykl o minimalistycznych wnętrzach jest inspirowany przeprowadzkami i fatalnym pierwszym urządzeniem się bez doświadczenia :)
OdpowiedzUsuńDobrze poczytać kogoś, kto o przeprowadzkach wie tak dużo!
UsuńPrzeprowadzałam się parę razy i zawsze zadziwiało mnie jak niesamowita ilość rzeczy mieści się w kuchni.
OdpowiedzUsuńKaYa
Byłam zaskoczona podczas remontu, kiedy trzeba było z różnych kątów wygarnąć dobytek i postawić na środku mieszkania, żeby dało się pomalować ściany. Sterty były naprawdę pokaźne! Z jednej strony świadczy to o tym, że mamy nieźle rozplanowane i wykorzystane różne kąciki (a to na poddaszu, w kawalerce bardzo ważne). Z drugiej strony może jednak ciągle mamy za dużo różności, do których się nie zagląda.
Usuńno własnie:) motyw przeprowadzki jako źródła zainteresowania minimalizmem pojawia się dość często w nadsyłanych odpowiedziach na moją ankietę;)
OdpowiedzUsuńPrzeprowadzałam się niedawno, nieco ponad 2 lata temu, w wersji trudniejszej, czyli z wynajmowanego do własnego i mieliśmy na to bardzo mało czasu, więc trzeba było zabrać WSZYSTKO. Plan był ambitny - przy okazji pakowana od razu wywalimy niepotrzebne rzeczy. Akurat! terminy okazały się nas gonić tak, że musieliśmy odłożyć odgruzowywanie. Na szczęście po remoncie, przy rozplanowywaniu wnętrza (co gdzie, ile rzeczy nam jest potrzebne) pozbyliśmy się mnóstwa gratów, głównie ubrań, książek i papierów. Jeszcze odczuwam pewien nadmiar, ale paradoksalnie obecne mieszkanie - większe - dużo łatwiej bym spakowała niż poprzednie. Mamy niewiele szaf i schowków, więc żadnych przydasiów nie da się upchnąć po kątach, tylko to co używamy i koniec. Niestety, książek nadar sporo, bo ciężko mi się z nimi rozstawać, chociaż wiem, że niektóre egzemplarze powinny się już pożegnać, oraz zdecydowanie za wiele ubrań (częściowo ze względu na wahania wagi, więc mam rzeczy w trzech rozmiarach, z których aktualnie pasuje na mnie tylko jeden).
OdpowiedzUsuńO tak, przeprowadzka to zawsze dobry powód do ograniczenia swoich "skarbów". Mimo że budowa naszego domu jeszcze nie ruszyła, to ja wolę już -zawczasu - pozbyć się wszystkiego, co nadmiarowe, by zacząć nowe życie (w nowym domu) tylko z tym, co naprawdę potrzebne.
OdpowiedzUsuńCzasem wystarczy malowanie i znów można zaczynać przygodę z minimalizmem!
OdpowiedzUsuńJa właśnie pracuję nad minimalizowaniem przed przeprowadzką:) Kilka rzeczy sprzedałam, parę wyrzuciłam, sporo oddałam. Ze wzmożoną czujnością pilnuję by nie obrastać w nowe. Proszę też znajomych by nie obdarowywali mnie niczym trwałym, a szczególnie ciężkim i wielkogabarytowym. I wyjadam zapasy: w pierwszej kolejności wymyślam co ugotować z tego co mam. Niby drobiazg, ale po co przewozić trzy rodzaje kasz, pięć pudełek herbat (tylko dwie kupione przeze mnie), resztkę octu jabłkowego w litrowej butelce, słoiki z korniszonami i mrożone owoce, skoro i tak wszystko trzeba będzie kiedyś zjeść, a pakowania i bez tego będzie sporo. Teraz moje zapasy żywnościowe zmieściłyby się do jednego pudełka plus jednej torby termicznej. Jeszcze tydzień, a torba termiczna przy przeprowadzce nie będzie potrzebna:)
OdpowiedzUsuńPrzeprowadzka po 7 latach w jednym miejscu (a nawet 10 jak liczyć inaczej) to było dla mnie traumatyczne przeżycie pod wieloma względami. Nostalgia rozumiana jako przywiązanie do miejsca, w którym przeżyliśmy z drugą połówka piękne lata. Zniechęcenie do swojego zbierackiego trybu życia, który widać po wyjęciu z szaf i półek tylu bezsensownych gadżetów nigdy nie używanych. Poczucie straty czasu na pakowaniu, rozpakowaniu, sortowaniu, układaniu RZECZY. Wstyd za zasmiecanie planety gdy wywalalismy parę worków ubrań, butów i dupereli.
OdpowiedzUsuńWnioski miałem dwa.
Nabywać mniej rzeczy.
Częściej przeprowadzać się, żeby nie czuć takiego smutku.
Oczywiście to tylko teoria, bo nowe mieszkanie jest większe i zagracanie go może nastąpić niezauważalnie.
Przeprowadzka to zło.
OdpowiedzUsuń