Strony

środa, 27 maja 2015

„Kobiety ze Wzgórza Wołania” i... prasowanie

Jakiś czas temu trafiłam przypadkowo w bibliotece na niezwykły zbiór reportaży chińskiej dziennikarki Xue Xinran. Tym ciekawszy, że skupiający się na sytuacji kobiet w tym kraju. Choć od czasu premiery książki zmieniło się w Chinach wiele, to opowieści o kobietach, których prywatne historie zostały wciągnięte w tryby tej większej historii, nadal chwytają za serce. Najbardziej poruszył mnie ostatni reportaż - „Kobiety ze Wzgórza Wołania” - kropka nad „i”.

Powstał jako wynik dziennikarskiej wyprawy badawczej dokumentującej nędzę w najbardziej zacofanych regionach Chin. Xinran udała się na płaskowyż lessowy na zachód od Xi'anu w środkowych Chinach, do wioski Wzgórze Wołania. Zrelacjonowała głodową dietę, drastyczne sposoby utrzymywania higieny i stosunki wewnątrzrodzinne. Autorka przyznała, że od czasu wyprawy (1996 rok) nigdy i nigdzie nie widziała porównywalnej biedy. Zresztą niedługo później wyemigrowała na stałe na Zachód. Tymczasem oddaję jej głos (podkreślenia moje), a o prasowaniu będzie na koniec.


„W pierwszych dniach spędzonych we Wzgórzu Wołania zastanawiałam się, dlaczego większość dzieci bawiących się bądź pomagających kobietom w codziennych zajęciach w pobliżu domu to chłopcy; przypuszczałam, że jest to kolejne miejsce, gdzie praktykuje się zabijanie nowo narodzonych dziewczynek. Później okazało się, że przyczyną jest brak ubrań. Kiedy rodzina zdobywa nowe ubrania raz na trzy, pięć lat, w pierwszej kolejności odziewa się chłopców, podczas gdy dziewczynki często używają jednego kompletu ubrań, który musi pasować na wszystkie. Siostry siedzą więc na kangu, przykrywając się jedną dużą płachtą materiału, i na zmianę przebierają się w jedno ubranie, by móc wyjść na zewnątrz i pomóc matce.

Poznałam rodzinę z ośmioma córkami, które miały tylko jedną parę spodni, tak połataną, że nie było widać materiału, z którego zostały uszyte. Ich matka była w ciąży z dziewiątym dzieckiem, lecz kang w domu wcale nie był większy niż te w rodzinach z trojgiem albo czworgiem dzieci. Osiem dziewcząt siedziało jedna przy drugiej i szyło buty, stosując ścisły podział pracy, jak linia produkcyjna w niedużym warsztacie. Pracując, śmiały się i gawędziły. Kiedy je zagadywałam, opowiadały, co widziały i słyszały w dniu, w którym chodziły w ubraniu. Wszystkie liczyły dni do momentu, gdy przyjdzie na nie kolej.”

Mam nadzieję, że dzięki wyprawie Xinran coś się zmieniło na Wzgórzu Wołania. Czytając reportaż czułam beznadzieję i niemoc. Uważam, że trzeba pomagać krajom potrzebującym, tylko czasem nie wiadomo, do kogo pomoc naprawdę trafiła...

Ten fragment przypomniał mi się pewnego dnia, kiedy - trochę żałując po niewczasie swojego dobrego serca - próbowałam pomóc Sahibowi, prasując mu pięć koszul na konferencję, na którą miał nazajutrz lecieć. Kto mnie dobrze zna, ten wie, że prasowanie jest ostatnią z czynności domowych na liście moich preferencji - wolę nawet mycie łazienki, a żelazko biorę do ręki ekstremalnie rzadko. Zazwyczaj biedny Sahib prasuje sam, spędzając nad tym beznadziejnym zajęciem długie godziny. Na domiar złego koszule były lniane, każdy uprasowany fragment po chwili znów wyglądał jak wyciągnięty ze śmietnika... syzyfowa, okropna robota!

A teraz przyjrzyjmy się faktom z innej strony:

- mąż ma stałą pracę, w większości intelektualną, tylko niekiedy wymagającą fizycznego wysiłku,
- to niezła praca, naukowa, rozwijająca, w dodatku zapewnia wyjazdy zagraniczne,
- ma wiele koszul - więcej niż pięć,
- te koszule dobrze wyglądają i są w jego rozmiarze - nie są brudne ani połatane (i z nikim nie musi ich współdzielić),
- mamy żelazko - z poklejonym kablem, ale działa,
- mamy stół, na którym można prasować - nie trzeba w kucki na podłodze,
- mamy prąd,
- żona (czyli ja) ma trochę wolnego czasu w ciągu dnia na prasowanie - nie musi obrabiać kamienistego pola zardzewiałą motyką ani przynosić wiader wody z daleka.

Nie takie złe to prasowanie, prawda?

Notka bibliograficzna: Xue Xinran „Dobre kobiety z Chin. Głosy z ukrycia” wyd. W.A.B., 2008

10 komentarzy:

  1. Od dawna myślę właśnie tak. Punkt odniesienia i perspektywa. I od razu pojawiają się właściwe proporcje. Cieszę się, że napisałaś ten tekst. A może by tak uczynić z minimalizmu jakiś konkretniejszy pożytek? Żeby nie kończyło się tylko na własnej satysfakcji i komforcie wynikającym z braku (sic!) nadmiaru? Mam taki pomysł na wpis, tylko nie mam czasu go popełnić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zaciekawiłaś mnie - czekam i motywuję do pisania!

      Usuń
  2. A wydawałoby się, że posiadanie ubrania to taka oczywistość. I smutny paradoks - mam masę ciuchów po dzieciach z którymi często nie mam co zrobić. Najczęściej oddaję ale zawsze mam poczucie, że gdzieś są ludzie, którzy skorzystaliby na tym bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie. Mój przyjaciel tak pięknie to ujął: żyjemy na planecie, która zasobów ma pod dostatkiem. Tylko dystrybucja kuleje.
      Mocno zapisało mi się to zdanie w pamięci.

      Usuń
  3. Jeszcze kilka lat temu WO czesto zamieszczaly wywiady z kobietami , ktore przeszly II wojne . Bardzo lubialam je czytac , bo dawaly dobra perspektywe . Od jakiegos czasu WO nie serwuje podobnych wywiadow . Wczoraj przypomnialas mi o 'Dobrych kobietach' , nie moglam tej ksiazki odlozyc , nie spodziewalam sie az takiego okrucienstwa . W duchu sie ciesze , ze wyroslam w innych czasach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest mocna i trudno się oderwać, to prawda. A czytałaś "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz?

      Usuń
    2. Mocniejsza, jak to u Aleksijewicz. Wywiady z weterankami Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Rosji (czołgistkami, sanitariuszkami itp.).

      Usuń
  4. Witam. Zagladam do Ciebie od jakiegos czasu :-D Zastanowil mnie ten post i jesli mozna dorzucę cos od siebie :-) Kiedy się czyta o takich sytuacjach chcialoby sie pomóc tylko czesto nie wiadomo jak. Mieszkam w UK i osobiscie rzeczy po sobie czy swoim dziecku pakuje i podaje osobie, ktora zabiera ze soba do Afryki. Wiem przynajmniej, ze faktycznie trafiaja do ludzi, którzy tego potrzebuja. Czasem oddaje cos do charity shop, ale tu juz nie wiem co idzie na sprzedaż, a co wyrzucaja do kubla, chociaz jak juz oddaje to rzeczy nadajace sie do noszenia, bo zdaje sobie sprawę z tego ze śmieci nikt nosil nie bedzie. W Polsce kiedy zmarł mąż mojej babci, a za jakiś czas Ona sama, kilkanascie wielkich worków odstawilysmy z mama do schron. brata Alberta i Czerwonego Krzyża. Ostatnio moja mama podjechala do schroniska dla samotnych matek zapytac czy można przywieźć jakąś odzież i usłyszała, że owszem, ale dobrze żeby rzeczy były w miare na czasie, bo samotne matki też chcą dobrze wyglądać. Trudno się w sumie dziwić, gro z nich to młode dziewczyny... Sytuacja opisana przez Ciebie jest tym bardziej smutna, że nie można tym ludziom pomóc osobiscie, a w akcje humanitarne polegające na zbiórce pieniędzy szczerze mówiąc nie bardzo wierzę... :-( I to chyba najgorsza rzecz, że chciałoby się, ale nie wiadomo jak...
    Pozdrawiam - Elwira.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś obdzwoniłam kilka schronisk dla samotnych matek w okolicy (czyli pod Warszawą) - i te, do których się dodzwoniłam (a nie było z tym wcale łatwo) nie były zainteresowane. Widać mają już nadmiar pomocy. Natomiast dobre jakościowo rzeczy zebrałam i oddałam na apel jakiegoś gościa z Mazur, który wrzucał nam przed Bożym Narodzeniem do skrzynek informację, że w danym dniu będzie zbierał różne rzeczy dla biednych rodzin ze swojej okolicy. Oczywiście nie mam żadnej gwarancji, że trafiło to faktycznie do potrzebujących, a nie np. do lumpeksów. Chociaż nawet gdyby był to ten drugi scenariusz, to być może nie ma czego żałować - gość też włożył trochę pracy z tę zbiórkę.

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.