Odbyłam ostatnio ciekawą rozmowę na temat szycia. Opłaca się czy nie? Nigdy nie rozpatrywałam szycia w takich kategoriach. Traktowałam je raczej jako przydatne hobby. Nie oszukujmy się - nawet gdy byłam w liceum na początku lat 90. można było to i owo z ubrań kupić. Osoby nieszyjące nie chodziły przecież nago. ;)
Zatem bardziej dla zabawy, żeby nauczyć się czegoś nowego. Tymczasem ostatnio kolega Sahiba zapytał mnie, ile czasu zajmuje mi uszycie sukienki. Zaskoczona, sama zaczęłam się zastanawiać. Myślę, że prosta, elegancka sukienka z materiału, który w miarę łatwo się szyje, bez podszewki, ale z suwakiem, porządnie wykończona lamówkami, ręcznie podszyta to jakieś 6-7 godzin pracy. Mam średnią wprawę. Komuś zajmie to na pewno mniej, początkującemu więcej. Dużo zależy też od dobrego wykroju. No ale można przyjąć ten czas za punkt wyjścia.
- Tylko 6-7 godzin? - zdziwił się kolega. - Moja dziewczyna na poszukiwaniu sukienki w sklepie, gdy mam iść na przykład na wesele, spędza co najmniej tyle czasu! Zdarza się, że wielokrotnie więcej!
Mogę w to uwierzyć. W sklepach - mimo pozornego bogactwa wszystkiego - też mam problemy ze znalezieniem czegoś dla siebie. Mimo klasycznej, zwykłej figury i popularnego rozmiaru 38. Jak pasuje fason, to sukienka okazuje się z poliestru (fuj!). A to nie ma rozmiaru, a to za dużo ozdóbek, a to „nie-moje” kolory. Jestem wybredna, przyznaję. Może to ten wiek, kiedy kobieta zaczyna wiedzieć, czego chce? W każdym razie wierzę w stu procentach w komentarz kolegi!
I chyba cieszę się z tej małej niezależności, którą daje maszyna do szycia. Finansowo każdy musi policzyć sam, co się opłaca, a co nie. Jeśli mówimy o dobrze skrojonej wełnianej lub jedwabnej sukience, uszytej dokładnie według naszego gustu i rozmiaru, to - moim zdaniem - opłaca się szyć...
Jesień to czas intensywnych wyjazdów Sahiba, a dla mnie doskonały moment, żeby wyciągnąć wyciągnąć maszynę. Mogę wtedy bez wyrzutów sumienia zająć na kilka dni nasz jedyny stół, podłogę i jeszcze porozkładać powycinane kawałki na kanapie. :) Niezorientowanym wyjaśniam - stara, porządna maszyna Łucznika zrobiona jest w całości z metalu i waży ze 20 kg. Jak już ją wytaszczę z szafki, to nie opłaca się co chwilę jej chować.
Na zdjęciu coś z kategorii przydasiów - pokrowce na druty i na szydełka. Brakowało mi ich bardzo, rozsypane druty niszczały wrzucone między szpulki, guziki itp. Mała rzecz, a naprawdę cieszy.
Jak myślicie - opłaca się jeszcze szyć? Gdy w sklepach „wszystko” jest?
W najbliższym wpisach już nie o szyciu - o kompleksie dużego plecaka, a w następnej kolejności o islandzkich swetrach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dopoki szycie pozostaje przyjemnoscia, to bedzie sie "oplacac" jak najbardziej. Do tego dodajmy fakt poprawek, napraw, robienia rzeczy, ktorych nie da sie znalezc w sklepach...
OdpowiedzUsuńWszystko bedzie "oplacalne" choc niewymierne w pieniadzach :)
Pozdrawiam Nika
Rzeczywiście w przypadku po prostu "hobby" trudno przeliczać je na pieniądze. :) Jednak czysta kalkulacja może być dla kogoś dobrym powodem do nauki. Pozdrawiam!
UsuńLubię rzeczy nietuzinkowe, dobrej jakości i takie, które świetnie leżą. Jeśli znajdę, a częściej przywiozę z podróży taki ciuch, to kopiuję to tworząc odpowiednik elegancki lub sportowy. Dzięki temu mogę mieć mało ubrań i wszystkie są trafione. Wtedy się "opłaca" ;)
OdpowiedzUsuńDobry pomysł z tym kopiowaniem. Ja to jestem leniwa - i jak już raz skonstruuję lub przerysuję pasujący wykrój, to potem trzaskam jedno za drugim... choć nigdy nie identyczne. Różnice są np. w wykończeniu.
UsuńOstatnio pytałam o podwinięcie nogawek w spodniach, 15 zł drożej niż owe spodnie. Opłacałoby się umieć i mieć na czym :-)
OdpowiedzUsuńOj, tak! Potwierdzam jako miłośniczka SH - tam za grosze można kupić porządny ciuch i tanio go sobie dostosować (a nawet to nie zawsze jest konieczne).
UsuńZawsze się opłaca, bo jest ciuszek niebanalny:) jednostkowy i tylko nasz:))
OdpowiedzUsuńNie każdy lubi sieciówki, ja miałam szczęście miec wszystko szyte w dziciństwie i młodości, a tęskniłam za zwykłymi jeansami- które w latach 70-80- tych były drogie, nie na kieszeń mojej mamy. Więc kupiła mi dobry gatunkowo jeans i uszyła takie super spodnie, że do dziś je pamiętam:))
Bez metki i logo znanej firmy, ale leżały jak mało które teraz! Ale za to miałam swoje prywatne "Haute couture":))
Że o płaszczach, kurtkach, sukienkach i co tylko sobie wymyśliłam, nie wspomnę;)
W końcu była w tym mistrzem z dyplomem.
Dlatego Tofalario, dzięki bardzo za ten post:))
Pozdrawiam serdecznie,
K.
Pozazdrościć tak zdolnej Mamy. Moja Mama tak skomplikowanych spodni jak dżinsy nie szyła, raczej prostsze modele. A ja właśnie usiadłam dziś do obrusa, który kiedyś od Ciebie kupiłam (chyba od Ciebie?) na pchlim targu - no i powstała kurteczka. Ale męczyłam się nad nią naprawdę wiele godzin. Pamiętasz taki bordowy obrus w białe ptaki i ludziki? :) Może wrzucę fotkę za parę dni. :) Samo krojenie - z powodu kombinacji ze wzorem zajęło mi 3 godziny.
UsuńPamiętam ten obrus:)) Koniecznie pokaż kurteczkę:))
UsuńPozdrawiam słonecznie, letnio, nie jesiennie;))
K.
Kupiłam maszynę w zeszły piątek - oderwać się nie mogę! Uważam to za jeden z najbardziej trafionych "dużych" zakupów. Najbardziej podoba mi się opcja podwinięcia/przeszycia/przeróbki, bo oszczędza czas (zanieś do krawcowej, poczekaj, aż zrobi, idź odebrać) i oczywiście pieniądze oraz możliwość tworzenia własnych elementów garderoby (jak już się wprawię). Bo jakby nie patrzeć, powiedzenie "jak chcesz mieć coś dobrze zrobione - zrób to sam" nie na darmo jest tak popularne :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia! Teraz, z dostępem do netu, nauka szycia jest naprawdę bajkowo łatwa. Pochwal się pierwszymi ciuszkami. Osobiście polecam wykroje ze starszych numerów Burdy, choć warto zawsze sprawdzić wymiary - raz uszyłam dokładniutko, według swojego rozmiaru, spodnie, które miały być dopasowane. Wyszły straszne worki i musiałam mocno zwęzić. Na szczęście jeszcze na etapie szycie takie operacje są dość proste. ;)
UsuńOpłaca się. Pod warunkiem wszakże, że się naprawdę potrafi. A przez "potrafi" rozumiem nie tylko wykrojenie (kosmicznie trudne, jeśli ma być dobre), zszycie, ale także, a może przede wszystkim odpowiednie wykończenie. Bo z moich prywatnych doświadczeń wynika, że zbyt często ubrania uszyte przez naprawdę utalentowane i profesjonalne krawcowe bardzo odróżniały się na niekorzyść właśnie wykończeniem, które akurat było jakieś takie... One mogły świetnie leżeć, ale było widać, że szyte, a nie kupione. To znaczy mam na myśli dawniejsze trochę czasy, kiedy jeszcze nie było takich siermiężnych byle jakich sieciówek jak dziś, a ciuchy "kupne" były porządnie wykończone: z lamówką dobrej jakości, z podszyciem. Albo to po prostu ja nie miałam szczęścia do krawcowych. Dzisiejsze wykończenia sklepowe to naprawdę szkoda gadać, ale czy krawcowe robią to lepiej? Nadal wątpię. Pomijając oczywiście te szyjące na sprzedaż.
OdpowiedzUsuńNie do końca rozumiem ten komentarz, tj. zarzut pod adresem krawcowych (ale z drugiej strony nie korzystałam z takich usług, nie mam doświadczenia). O co chodzi z tymi wykończeniami? Dlaczego były gorsze? Z tego, co wiem, to teraz na przykład panowie, którzy mogą sobie na to pozwolić, chętnie zamawiają marynarki u dobrych krawców. I wyglądają one naprawdę bez porównania do masówki!
UsuńJeśli chodzi o wykończenie, to też wydaje mi się, że szyjąc w domu, bez pośpiechu oczywiście, można wykończyć każdą rzecz po prostu perfekcyjnie. Jeśli ktoś ma czas i chęć to zaprasowuje każdy szew, fastryguje itd. Ja jestem troszkę bardziej leniwa, choć oczywiście staram się być dokładna. Ale nawet jeśli coś nie wyjdzie absolutnie perfekcyjnie, to po prostu przymykam oko - w ten sposób zwalczam swój cholerny wrodzony perfekcjonizm, niezbyt miłą cechę. ;)
No nie, to nie zarzut, to po prostu takie spostrzeżenie, że dało się kiedyś odróżnić ubrania szyte od kupionych w sklepie. Dziś to zupełnie co innego. Dziś ubranie na miarę to luksus. Może to była kwestia przyłożenia się albo dostępności materiałów wykończeniowych, których kiedyś po prostu nie było. Ale Ty, jako perfekcjonistka:), nie miałaś z tym pewnie nigdy problemu i wszystko u Ciebie wygląda lepiej niż ze sklepu. Ja się kiedyś zraziłam i widocznie mi tak zostało do dziś. Ale może spróbuję i uda mi się zmienić nastawienie. Pozdrawiam. Podziwiam ten blog, ma bardzo fajny klimat.
UsuńEj, na pewno nie wygląda lepiej. :) Nie mam chociażby overlocka do profesjonalnego wykończenia szwów od wewnątrz. To wymaga kreatywności - są inne sposoby. ;) W uszytej ostatnio kurteczce mogę z marszu wymienić około 5 błędów, mimo to noszę ją i podoba mi się, a co tam.
UsuńDziękuję Ci za miłe słowa odnośnie bloga. Staram się pisać od serca i szczerze, choć ostatnio jakoś brak czasu, a może raczej motywacji. Pozdrawiam!
Moja mama obszywała w czasach głębokiego socjalizmu całą rodzinę. Miałam wszystkiego więcej niż koleżanki, bo przerabiała na mnie swoje ciuchy, zdobywała materiały i szyła z nowych itp. Była świetna. Ja niestety nie za bardzo poszłam w jej ślady, chociaż marzę o tym, żeby wreszcie zabrać się za tą dziedzinę życia. W końcu skoro robię na drutach, szydełku, haftuję, to nie widzę powodu, dla którego nie miałabym dać sobie rady i z tym. Pomysłów mam wiele, więc gdy tylko obrobię się z robotą zawodową i zacznie się u mnie martwy sezon zawodowy, kupię maszynę i zacznę ćwiczyć :).
OdpowiedzUsuńRobótki domowe opłacają się zawsze, bo dają wiele satysfakcji, a mnie jeszcze dodatkowo uspokajają i wyciszają. Czasem mam wrażenie, że jest to forma medytacji. Przynajmniej ja tak mam, szczególnie wtedy, gdy robię wzory wrabiane i muszę się skupić. Pozdrawiam - Aśka
Tak, podpisuję się pod Twoimi słowami! Wyciszenie - jak tylko jest się samemu i nic innego nie wisi nad głową. Wspaniałe chwile, można pomyśleć o tym i owym. Inaczej niż na przykład podczas lektury.
UsuńZ tą medytacją to masz 100 procent racji! I to jest chyba największa korzyść. Ja medytuję przy obieraniu ziemniaków. Serio, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
UsuńMam w domu maszynę po mamie, robiłam kilka podejść, ale nie jestem zbyt wprawnym użytkownikiem tego sprzętu i zawsze boję się, że "zepsuję" - szytą rzecz, nie maszynę. Choć zdarzało mi się też coś źle ustawić w maszynie i potem kombinować z ustawieniami maszyny przez kolejną godzinę bo ściegi wychodziły za gęste, za mocno ściśnięte, albo całkiem rozlazłe. Chyba musze zacząć szyć jakieś proste rzeczy na początek: torbę na zakupy albo poszewkę na poduszę. Bardzo chciałabym w końcu zaprzyjaźnić się z maszyną i zyskać na niezależności bo jakość szycia ubrań w sklepach spada z każdym rokiem....
OdpowiedzUsuńOczywiście, że się opłaca!! Ja szyję trochę pod innym kątem, szyję sprzęt turystyczny. Idealnie dopasowana do roweru sakwa na wymiar? Ile ja bym się naszukał takiej po sklepach! O ilke w ogóle bym znalazł! Idealnie rozmieszczone kieszonki w torbie na miasto w której noszę określone rzeczy? To samo! Samodzielnie uszytew znaczy idelanie dopasowane do naszych potrzeb. O to właśnie chodzi!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Oboje z Was, Rafał
W angielskich Lidlach wlasnie jest dostepna do kupienia. Maszyna do szycia. I kusi mnie strasznie. Ale kolejny raz stwierdzam ze: A-mam za malo czasu na dodatkowe hobby B-chcialabym szyc rozne rzeczy do domu (bardziej niz odziez dla siebie) ale do wlasnego domu, nie wynajmowanego. Wiec na razie mowie - nie....:-((((
OdpowiedzUsuńI zazdroszcze Ci bardzo. Bo taka maszyna moze dac wiele przyjemnosci i mnostwo satysfakcji... Pozdrawiam !
Jeśli chcę coś jakości lepszej niż w sklepie - szyję. Jeśli chcę jakości nieco lepszej lub podobnej - kupuję w lumpeksach i przerabiam. Dopiero jeśli nie znajdę w dobrym stanie rzeczy w lumpeksie - kupuję w sklepie (bielizna i cienkie swetry). Pracowałam w dużym sklepie odzieżowym przez rok i skutecznie zniechęciło mnie to do zakupów. Nie rozpatruję siebie w kategoriach osoby, która by chciała generować takim sklepom popyt.
OdpowiedzUsuńCzasami się opłaca, choćby dla satysfakcji. Ale kupowanie nowych materiałów jest bardzo drogie, jednak są lumpeksy gdzie i materiały można kupić za dosłownie kilka zł i wtedy się naprawdę opłaca. Tylko najpierw trzeba umieć, do czego dążę lecz z marnym skutkiem. :)
OdpowiedzUsuńa ja ci powiem jedną ciekawostkę, u mnie w domu rodzinnym to ojciec szył, a nie mama
OdpowiedzUsuńfacet z maszyną do szycia :)
i to w dodatku górnik/kierownik
ja niestety nie odziedziczyłem talentu
Gdy zobaczyłam tytuł myślałam, że będzie bardziej o kosztach szycia samemu niż o czasie spędzanym na szyciu. Oczywiście jeśli lubimy coś robic to czas ''wydany'' na to liczy się bardziej jako relaks/satysfakcja itd.
OdpowiedzUsuńNadchodzi jednak czas, gdy gotowce w sklepach są coraz tańsze, a to co musimy kupic by zrobic coś samodzielnie drożeje. Np. jeśli chcemy robic biżuterię to sporo wydamy na wszystkie koraliki, nitki itp. Zauważyłam, że tego typu hobby stają się bardzo ekskluzywne i drogie. Nie ma to większego znaczenia jeśli to przyjemośc, ale ekonomicznie jest to trochę... przykre.
Tofalario, tęsknię za nowymi wpisami...
OdpowiedzUsuńWrócisz do nas?
Czekam cierpliwie na islandzkie swetry ;)
OdpowiedzUsuńA odnośnie dużego plecaka, to ostatniej wyprawie ze znajomymi, którzy mają małe dziecko, stwierdziłam, że mój plecak jest po prostu mini, choćbym nie wiem ile do niego zapakowała :P
Zaczęłam szyć. Żeby sprawdzić czy się opłaca przy każdej nowo powstałej rzeczy na blogu dodaję cenę materiałów i kosztów (bez robocizny). Małe rzeczy na pewno się opłaca szyć, płaszcze, kurtki - chyba niekoniecznie. Przykre jest to że ubrania są produkowane do wielkopowierzchniowych sklepów za niecałego dolara na miesiąc a my zmuszeni jesteśmy omijać je dalekim łukiem, bo nas na nie nie stać. To nie jest sprawiedliwe. Zaczęłam szyć z oszczędności jakie to niesie i dla lepszej jakości materiałów.
OdpowiedzUsuń