Włoskie Alpy kojarzą się przede wszystkim z jazdą na nartach. Na zjazdówkach nie jeżdżę, ale w tym górskim regionie bywamy latem. Pomimo kilku wyjazdów, wstyd się przyznać, wciąż po włosku umiemy tylko "dzień dobry" i "dziękuję", więc pozostaje nam dogadywanie się mieszanką angielskiego, hiszpańskiego i uniwersalnego języka gestów (kiedyś pojechał z nami kolega, który dorzucił klasyczną łacinę - szło mu naprawdę świetnie!).
Podczas ostatniego wyjazdu w ciągu jednego dnia zeszliśmy z Monte Rosy, zjechaliśmy na dół do najlepszej pizzerii w okolicy i postanowiliśmy tego samego wieczoru dostać się do Zermatt, po drugiej stronie Alp. Po kilkudziesięciu kilometrach zrobiło się sennie, więc zaczęliśmy wypatrywać jakiegoś Maka, żeby napić się kawy.
Kiedy w końcu ujrzeliśmy upragnione logo, cała nasza piątka wydała zgodny okrzyk, a śmiały kierowca Damiano złamał bez wahania kilka przepisów, by po chwili zaparkować pod krainą hamburgera.
Menu kawowe okazało przebogate. W końcu Włochy to kraina designu, artystów, pizzy i kawy właśnie. Ewa wzięła capuccino, ja zdecydowałam się na macchiato. A chłopcy? Sahib, Damiano i Majkello, nasi groźni, zarośnięci i postawni alpiniści, nieco dłużej deliberowali nad rozpiską. W końcu jednogłośnie wybrali:
"Latte caldo!"
Ci, którzy znają włoski, już uśmiechają się pod nosem. Wkrótce bowiem przed nami pojawiła się taca, a na niej... trzy filiżanki pysznego, ciepłego mleczka!
Czy warto zatem uczyć się języków? Pewnie tak. Mimo to uwielbiam takie spontaniczne podróże, bez przygotowań lingwistycznych. Ich wielkim urokiem jest element niespodzianki.
A poza tym, wiecie, prawdziwi sportowcy unikają kawy jak ognia :)
Fot. Damiano
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Chciałabym widzieć ich miny,ale na zdrowie im to wyszło :)
OdpowiedzUsuńnam też się to przydażyło, że na popularne w Polsce hasło latte - kiedy to dostajemy pyszne mleko z kawą , we Włoszech dostajemy tylko mleko ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzyli to całkiem popularna "pułapka" :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń