
Włoskie Alpy kojarzą się przede wszystkim z jazdą na nartach. Na zjazdówkach nie jeżdżę, ale w tym górskim regionie bywamy latem. Pomimo kilku wyjazdów, wstyd się przyznać, wciąż po włosku umiemy tylko "dzień dobry" i "dziękuję", więc pozostaje nam dogadywanie się mieszanką angielskiego, hiszpańskiego i uniwersalnego języka gestów (kiedyś pojechał z nami kolega, który dorzucił klasyczną łacinę - szło mu naprawdę świetnie!).
Podczas ostatniego wyjazdu w ciągu jednego dnia zeszliśmy z Monte Rosy, zjechaliśmy na dół do najlepszej pizzerii w okolicy i postanowiliśmy tego samego wieczoru dostać się do Zermatt, po drugiej stronie Alp. Po kilkudziesięciu kilometrach zrobiło się sennie, więc zaczęliśmy wypatrywać jakiegoś Maka, żeby napić się kawy.
Kiedy w końcu ujrzeliśmy upragnione logo, cała nasza piątka wydała zgodny okrzyk, a śmiały kierowca Damiano złamał bez wahania kilka przepisów, by po chwili zaparkować pod krainą hamburgera.