Strony

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Czy kiedyś żałowałam, że czegoś się pozbyłam?

Kiedy opowiadam komuś, że kilka lat temu zrobiłam duże porządki w domu (i w głowie), pozbywając się wielu rzeczy, to pytanie pada prawie zawsze. Nic dziwnego. Biorąc pod uwagę silne lęki, które ogarniają większość ludzi, gdy mają się pozbyć rzeczy, wpajane mojemu pokoleniu maksymy, że wszystko może się przydać, wreszcie przywiązanie i sentymenty - takie pytanie musi w końcu się pojawić, bo minimalizm i prostota wzbudzają podejrzenia. Tym bardziej, gdy stają się postawą odruchową, a decyzje podejmowane są szybko i pewnie.

Co ciekawe, zwykle nie mam gotowej odpowiedzi na tytułowe pytanie. Ja po prostu wyrzuciłam z pamięci to wszystko, co zniknęło z domu (co z oczu, to z serca). Po dłuższym namyśle przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz, którą być może wolałabym zatrzymać.


W liceum dostałam od pewnej miłej osoby wspaniałą wełnianą pelerynę, używaną, lecz w doskonałym stanie. Ciemnozielona, za kolano, z obszernym kapturem i rozcięciami na ręce, bez podszewki (za podszewkami nie przepadam do tej pory). Wydawała się idealna - romantyczna, zamaszysta, w doskonałym kolorze - nie widać brudu, do wszystkiego pasuje, a nie jest smutną, żałobną czernią. Można się było zawinąć w nią jak w kokon, a na randkach w plenerze służyła za koc. Miała też wady - nie nadawała się na mrozy ani silne deszcze, nie dało się pod nią założyć plecaka, nie miała kieszeni, trudno było w niej zapiąć samochodowe pasy - co odkryłam dopiero uzyskawszy prawo jazdy. Mimo to jej prostota była urzekająca i nosiłam ją na okrągło, najpierw do szkoły, potem na studia i w pierwszej pracy. Jednak z czasem pojawiły się w mojej szafie wygodniejsze ubrania, polarki i krótkie leciutkie puchowe kurtki, a peleryna coraz częściej spędzała całe zimy w szafie.

W końcu, a zbiegło się to z jedną z wiosennych czystek - pożegnałam się z nią. Niestety nie znalazłam jej nowego domu (ciągle była w dobrym stanie), nie sprzedałam, nie oddałam nikomu w potrzebie, nie uszyłam z niej czegoś innego. Po prostu wrzuciłam do kontenera na odzież. Lekki żal pojawił się dopiero kolejnej jesieni, ale było już za późno.

Jaki wniosek z tej historii? Czy powinnam żałować i rozpamiętywać, że jednak jej nie zatrzymałam?

Nadal miałam w czym chodzić, nie marzłam i nie mokłam, a okazje by zakładać tego typu romantyczne i nie całkiem praktyczne stroje, rzadko mi się zdarzały. Tym bardziej, że pracuję w domu i na co dzień po marchewki do warzywniaka wyskakuję w pierwszej lepszej kurtce, która wisi przy drzwiach.

Myślę, że takie przedmioty, których już nie ma, łatwo po prostu idealizować. Na ile mój obraz peleryny zniekształcają miłe wspomnienia z czasów młodości, a na ile widzę jej prawdziwą funkcjonalność? Skoro przez kilka lat leżała w szafie, zwinięta w jej najdalszym kącie na górnej półce, to czy nie leżałaby tak i teraz? Teraz, kiedy moje nawyki wybierania strojów przede wszystkim wygodnych jeszcze się ugruntowały? Prawdopodobnie wyleciałaby z szafy rok albo dwa lata później - zajmowała jednak sporo miejsca, jak to gruba wełna.

To, że czasu nie da się cofać, jest w pewien sposób piękne. Dzięki temu bierzemy odpowiedzialność za tu i teraz. Musimy zaakceptować to, kim jesteśmy w chwili podejmowania decyzji. Nie można się bać samego siebie, trzeba zaufać odruchom, emocjom, wsłuchać się w siebie. Być może nawet - wedle rad Marie Kondo - potrzymać każdy przedmiot i poczuć, czy wysyła nam w tej chwili radość. Ale też dać sobie przyzwolenie na błędy. Rzeczy to w końcu tylko rzeczy i jest tyle ważnejszych i ciekawszych spraw.

Być może należy postawić zupełnie inne pytanie zamiast tytułowego.

Co bym wybrała, gdybym miała dwie opcje:
- nigdy nie poznać minimalizmu, nigdy nie zrobić porządków, utrzymać niezdrowe konsumpcyjne nawyki i zachować tę pelerynę,
czy:
- poznać minimalizm, odgracić dom, odzyskać czas i spokój, lecz bez peleryny?

Nie mam żadnych wątpliwości! Jeśli ceną za przestrzeń, porządek, dobre finanse i wolny czas ma być ta jedna rzecz, której się żałuje (a nawet niech tych pomyłek będzie kilka), to uważam, że jest to cena śmieszna, wręcz promocyjna, cena naprawdę symboliczna, i płacę tę cenę z przyjemnością.

Ciekawa jestem Waszych doświadczeń - czy żałujecie czasem jakiegoś przedmiotu, może pamiątki, której świadomie się pozbyliście?

3 komentarze:

  1. Kiedyś zabrakło mi czegoś, co wyrzuciłam trochę wcześniej, ale nie byłam z tego powodu jakoś bardzo nieszczęśliwa.
    Za to jestem przeszczęśliwa, że pozbyłam się niektórych rzeczy. Na górze listy mam taką ozdobną butelkę z warzywami w jakiejś zalewie (niejadalne), którą dostaliśmy od teściowej i stała w kuchni. Stała i kurzyła się. Warzywa w środku straciły kolor. Każde sprzątanie wiązało się z przekładaniem tego paskudztwa. Mężowi się podobało. Do dziś pamiętam, jak bardzo tego nie lubiłam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wpis :) czasem nachodzi mnie nagła refleksja, że coś warto było potrzymać dłużej, ale równie szybko zapominam co to było ;) Miło cię znów czytać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wyrzuciła Pani, tylko wrzuciła do kontenera na odzież - ktoś będzie ją nosił i - być może - lubił. Nienawidzę ludzi wyrzucających rzeczy i natychmiast kupujących nowy, "lepszy" model. Natomiast porządek w domu i głowie musi być. Serdecznie pozdrawiam - Eliza Moraczewska

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.