Strony

poniedziałek, 6 lutego 2017

O domu, który choruje...

... i wysysa energię swoich mieszkańców.

Ostatnio odbyłam kilka inspirujących rozmów na ten temat. Dom, który nie jest oazą wypoczynku, spokoju i rozwoju, może niesamowicie odbierać energię. Im poważniejszy problem i im dłużej trwa, tym więcej energii czerpie od mieszkańców. W skrajnych przypadkach „chory” dom może nawet doprowadzić lokatorów do depresji. I odwrotnie – w domu, który dobrze działa, wszystko idzie Ci jak z płatka, masz pomysły, masz chęć działania, rozwijania się, a nawet śpiewania i tańczenia.


Oto kilka wysysaczy energii:

1. Drobne i większe awarie.
2. Zły układ pomieszczeń – cóż, na to nie zawsze mamy wpływ, ale przeważnie można coś zaradzić przy pomocy umeblowania.
3. Złe ustawienie mebli lub ich nadmiar, konieczność kluczenia jak w labiryncie. Bywałam w takich domach, gdzie biedni goście – raz usadzeni do stołu – nie mieli już żadnej możliwości manewru.
4. Brud – nie chodzi mi o parę rozsypanych okruszków ani nawet koty za kanapą, tylko prawdziwy, lepiący się brud. Brud, który trzeba cały czas omijać, żeby nie przykleić się na zawsze.
5. Nieład i konieczność uciążliwego poszukiwania rzeczy nie mających w ogóle stałego miejsca.
6. Złe warunki – zbyt zimno lub gorąco, hałas, brak lub nadmiar światła.
7. Przedmioty, które źle się kojarzą, budzą niemiłe wspomnienia. A także przedmioty stare, zużyte i bezwartościowe (nie mówię tu o wabi-sabi ani o wartości sentymentalnej).
8. Przedmioty, z których nie korzystamy, choć bardzo chcieliśmy, tylko jakoś nie było nam po drodze. To dzieje się za każdym razem, gdy się na nie natykamy (a czasem wystarczy tylko świadomość, że gdzieś tam są). Tak samo niedokończone robótki, projekty itp. Warto stanąć twarzą w twarz zarówno z nietrafionymi zakupami, jak i planami i celami, które przestały być już nasze.
9. Niezałatwione sprawy, także związane z mieszkaniem, np. nieopłacone rachunki.
10. Powtarzające się braki podstawowych produktów (herbata, mydło, papier toaletowy...).
11. Mieszkanie wykończone w taki sposób, że bardzo trudno je posprzątać.
12. W ogóle nadmiar rzeczy.


Zauważmy, że wiele z tych punktów dotyczy nie abstrakcyjnych, ale całkiem realnych problemów. Na przykład omijając nieustannie meble albo obijając się o nie po prostu fizycznie się męczysz (tylko nie utożsamiaj tego z domową siłownią). Jeśli nie zaciemnisz okien w sypialni, prawdopodobnie się nie wyśpisz. Jeśli nie działa kran w kuchni i musisz kursować ze zmywaniem do łazienki, to pewnie po jednym dniu masz serdecznie dość. Czasem można sobie poeksperymentować – byle świadomie i z własnej woli! – i pożyć trochę bez czegoś, co nasza część ludzkości uznaje za niezbędne, np. bez lodówki albo odkurzacza, albo bieżącej wody, albo plastiku. Takie eksperymenty poszerzają świadomość i są fajne, ale od czasu do czasu.

Nie jestem jakąś wielką pedantką, która „lata na mopie”, odkurzam od czasu do czasu, nikt nie nazwałby mnie też przodownikiem w myciu łazienki. Jednak bardzo irytuje mnie, gdy coś nie działa, jak należy albo świadomość, że coś powinno być załatwione, a nie jest. Nie jestem święta, potrafię zwlekać z różnymi sprawami, znam więc problem z autopsji. Mimo to staram się (Sahib również się stara, gdy akurat jest w domu), żeby te nasze cztery ściany dawały nam energię, zamiast odbierać! A jak to jest u Was? Macie jakieś domowe zmory?

(Niedługo napiszę o jednaj niezałatwionej sprawie, za którą zabrałam się po kilku latach odwlekania!)

17 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu samego tytułu już wiedziałam, że będzie to artykuł napisany jakby specjalnie dla mnie. Ja i mój chłopak mieszkamy właśnie w takim chorującym domu (a raczej mieszkanku). Jesteśmy tam już prawie trzy lata i został nam już tylko rok kiedy będziemy mogli się wyprowadzić. Jednakże ostatnio problemy zaczęły się nawarstwiać i coraz częściej nasz "dom" staje nam na drodze i wywołuję niesnaski między nami. Proszę, doradźcie mi coś co mogłabym zrobić aby przetrwać ten rok. (Dla wyjaśnienia dodam że poza lepiącym się brudem mój dom ma wszystkie pozostałe punkty. Nie możemy nic też zmienić ponieważ wszystkie pieniądze inwestujemy w nasze nowe gniazdko). Jak tu przeżyć żeby nie zwariować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Twojego komentarza wnoszę, że mieszkanie nie jest duże. Im mniejszy lokal, tym większe znaczenie odgrywa dobra organizacja przestrzeni, no i oczywiście umiejętność selekcji przedmiotów - na te potrzebne i do pozbycia się. W necie można znaleźć setki inspirujących przykładów małych i bardzo przyjemnych wnętrz. Zaczęłabym od zdiagnozowania ogólnie problemów (np. mamy za dużo rzeczy, rzeczy nie mają swoich stałych miejsc, nie odkładamy rzeczy na miejsca itp.). Potem przeszłabym do szczegółów. Oczywiście nie masz wpływu na stan zastany czyli wielkość i układ pomieszczeń, w tymczasowym lokalu nie warto też zbyt wiele inwestować. Ale może małym nakładem środków uda się coś wymyślić? Tu również odsyłam po inspiracje do internetu - ludzie robią fajne mebelki z palet albo skrzynek po owocach, a także z tektury - to kwestia bardziej pomysłowości, chwili czasu i chętnych rąk niż pieniędzy.
      Sami mieszkamy w kawalerce (takie lokale współcześnie określa się jako „studio”) o powierzchni 28 m kw. Jesteśmy tu już 16. rok i mieszka się fajnie. Dodam jeszcze, że na początku mieliśmy półki sklecone z desek parkietowych, a większość mebli to były „dary losu”, które dopiero z latami wymienialiśmy na docelowe.

      Usuń
  2. Miałam taki dobry okres, kiedy codziennie robiłam conajmniej mały kroczek w stronę minimalizmu. Ostatnio odpuściłam, co zostało skrzętnie wykorzystane przede wszystkim przez zabawki dziecięce i inne drobiazgi. Znów czuję się gorzej. Mieszkanie się nie klei, kurze wycieram, ale wszystkiego jest za dużo. A mi brak sił na walkę i kolejne podejmowanie decyzji, co wyrzucić... Muszę na nowo znaleźć siły i motywację. Bo czuję właśnie, że moje własne otoczenie wysysa ze mnie zbyt dużo energii...
    Tina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadomość tego problemu to naprawdę dużo. Bywam w domach, których właściciele skarżą się na zmęczenie wywoływane przez własny dom, ale nie mają żadnego pomysłu, co z tym zrobić. Ty masz wiedzę i narzędzie - a to już bardzo dużo. Powodzenia!

      Usuń
    2. To trzymaj kciuki za mnie mocno. Mam kolejne podejście i rozpoczynam kolejną walkę z przedmiotami. Pierwsze kroki za mną - oby się nie poddać :)

      Usuń
  3. Ja bym dodała jeszcze - bezwiedne kultywowanie zwyczajów niepasujących do tego konkretnego miejsca. Piszę to, bo przypadkiem odkryłam ten właśnie słaby punkt w moim mieszkaniu.
    Wychowana w domku z ogródkiem, w dzielnicy podobnych domków otoczonych ogrodami, nigdy nie miałam firan - ot jakieś zazdrostki albo fantazyjnie upiętą koronkę stanowiącą nieprzesłaniającą widoku oprawę okna. Sąsiedzi też się nie maskowali, bo nikt nikomu w okna nie zaglądał. Gdy po ślubie przeniosłam się do klimatycznego mieszkanka w kamienicy, też nie przewidziałam firan, bo zawsze wydawało mi się, że "duszą" mieszkanie, odcinając je od widoku za oknem. Ale kamienica w mieście to nie domek na przedmieściu - nie wzięłam pod uwagę nudzących się sąsiadek z kamienicy naprzeciwko. Niby było mi wszystko jedno, że komentują postęp naszego remontu, zagadują o dzieci (tak! bez żadnego skrępowania! widocznie uznały, że skoro nie zasłaniam, to wszystko jest na pokaz), ale jakoś tak niepostrzeżenie przestałam się dobrze czuć w pokoju dziennym, znajdującym się od ulicy. To moje ulubione pomieszczenie - jasne, przestronne, wygodnie urządzone, a mimo to zaczęłam spędzać więcej czasu w kuchni. Zwłaszcza w zimie, kiedy przez większą część dnia mamy włączone światło. I dopiero przypadkowe zawieszenie przez męża jakiejś zabłąkanej firany, która owszem, odcięła mnie od widoku za oknem ale też i od wścibskich oczu, sprawiło, że znów poczułam się dobrze w na nowo przytulnym salonie. Dopiero teraz widzę, jak bardzo męczyła mnie świadomość bycia "na widoku". Niby drobiazg, ledwo dostrzegany dyskomfort, ale z czasem coraz bardziej uwierający. Szkoda, że odkrycie przyszło tak późno i zupełnie przypadkiem.
    Warto więc zastanowić się, czy jakieś nasze nawyki, służące nam dobrze w innych warunkach, w tym konkretnym miejscu nie wywołają chaosu albo poczucia dyskomfortu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to bardzo ciekawy komentarz. Ja bardzo cenię sobie domową intymność i wieczorem opuszczam rolety, nie znoszę być na widoku. Nawet na odludziu mam taki nawyk po zapaleniu światła (a wiadomo, czy ktoś się w krzakach nie czai?).

      Usuń
    2. O, zobacz, a ja, czytając z przyjemnością Twój blog od najstarszych wpisów, byłam przekonana, że jesteś Nomadą do szpiku kości, co najlepiej się czuje pod gołym niebem, w środku stepu, pod namiotem, w otwartej na cztery wiatry jurcie... :)

      Usuń
    3. To co innego. W takich miejscach uprawiam nawet nudyzm - ale tam nikogo nie ma. :D

      Usuń
  4. Ha, prosto w moje zbolałe serce ten wpis. Spędzam właśnie przymusowe trzy tygodnie w takim miejscu, które całkiem wysysa ze mnie siły życiowe. Mieszkanie jest mojego chłopaka, ale do tej pory rzadko bywałam tutaj na dłużej niż (długi) weekend; teraz przez ten prawie miesiąc jest to moje jedyne mieszkanie i nagle poczułam się osaczona.

    Brak ogrzewania, poza piecykiem gazowym w jednym na siedem pomieszczeń; ciepła woda praktycznie tylko rano, sącząca się z kranu mikrostrumieniem. Przypadkowe meble, poustawiane w przypadkowy sposób; przytłaczający cały pokój wielki stół z kompletem nikomu niepotrzebnych krzeseł, które w dodatku są niewygodne. Cały blat zresztą zawalony jest milionem przedmiotów. Stosy nieużywanych, często zniszczonych czy zepsutych już przedmiotów.

    Ja się w tym miejscu duszę, mój chłopak nie widzi problemu - pięknie widać tutaj dosyć głębokie różnice w podejściu do życia i przedmiotów. Dla mnie ważne jest, żeby mieć tylko to, co jest użyteczne, potrzebne, ułatwiające życie. On większość rzeczy przejmuje po kimś, po czym upycha to gdzie popadnie, unikając jak ognia konfrontacji z pytaniami o to, po co mu to wszystko - bo wiązałoby się to z koniecznością działania, podejmowania jakiś decyzji, a on nie znosi zajmowania się “praktycznymi” rzeczami.

    Tematu głębokich różnic między partnerami nie będę tutaj drążyć ;), chciałam tylko podzielić się faktem, że doświadczenie takiego wysysającego energię miejsca jest mi obecnie bardzo bliskie. Sama przeprowadzam się bardzo często i zwykle nie mam żadnego wpływu na rozkład moich mieszkań czy meble, jakie się w nich znajdują, ale wypracowałam sobie cały zestaw nawyków i metod, żeby każdą przestrzeń zamienić w coś, co wspiera mnie w codziennym życiu, zamiast je utrudniać.

    (To mój pierwszy komentarz tutaj, dzień dobry!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Nie przypuszczałam, że mój - dość techniczny - wpis przywoła tak wiele osobistych historii. Dziękuję Ci za ten obszerny komentarz. Pocieszające jest to, że czas, który tam spędzisz, masz ściśle określony. „Minimalista i chomik w jednym stali domu” - o tym napisano już mnóstwo, ale chyba nikt nie wymyślił jednego sensownego rozwiązania...

      Usuń
    2. Jako chomik z urodzenia, mieszkający z minimalistą mogę Cię pocieszyć, że po jakimś czasie to się układa. Minimalista odkrywa radość posiadania przedmiotów, które wprawdzie nie są niezbędne, ale uprzyjemniają życie, a chomik odkrywa, o ile przyjemniej się żyje w przestrzeni niezawalonej milionem rzeczy. Wiadomo, natury nie zmienisz, ale widzę po sobie, że po 5 latach mieszkania z minimalistą, i przejściu przez kolejne fazy oswajania tematu)(złość, próby zaprzeczenia problemowi nadmiernych i niepotrzebnych rzeczy, w końcu przyznanie się przed sobą do bezsensownego chomikowania)zaczęłam pozbywać się nadmiaru i czuję się z tym coraz lepiej. Jak już się odkryje radość "lekkiego" życia, łatwiej jest poskromić wewnętrznego chomika. Więc nie trać nadziei :)

      Usuń
    3. @Tofalaria: A widzisz, te reakcje znowu pokazują, jak bardzo przedmioty wpływają na nas nawet i emocjonalnie. Swoją drogą, teraz wszędzie widać historie "oczyściłam przestrzeń i nagle w głowie zmieniło się na lepsze", a czy ktoś gdzieś dzielił się doświadczeniem "nareszcie mam więcej, dużo więcej rzeczy, i wreszcie zaczynam rozumieć, co jest w życiu ważne"? :)

      @Justyna: Dzięki za słowa otuchy. Jestem pewna, że w dłuższej perspektywie sobie poradzimy. Przede wszystkim dlatego, że oboje jesteśmy przekonani, że dwoje dorosłych, myślących i kochających się ludzi jest w stanie wygadać i wypracować sobie kompromis w kwestiach, o które nie warto rozbijać związku - a o rzeczy i porządek naprawdę nie warto. Poza tym, ze względów zawodowych jeszcze dobrych kilka lat mieszkania na dwa mieszkania/miasta/kraje przed nami, więc mamy czas na negocjacje ;)

      Usuń
  5. Mieszkalam w wynajmowanym, ladnym, duzym domu z ogrodem. Malo mebli dwa pokoje z czterech puste w garazu tylko rower i kajak, auto przed domem.. bylo pieknie.Pewnego razu wprowadzil sie facet i tez bylo fajnie... ale po 2 latach wspólnego zycia zagracil wszystkie pokoje , do garazu nie dalo sie wejsc, przed domem staly dodatkowe 3 samochdy, strych zapieprzony badziewiem...Zaczelam sie zle z tym czuć,moje proby ogarniecia tematu spelzaly na niczym ... po kolejnych 2 latach postawilam sprawe na ostrzu noza....i wyprowadzilismy sie do dwoch roznych domow☺Ja sie spakowalam do malego busa i przewiozlam wszystko jednym transportem z meblami a moj partner potrzebowal 4 busy😀 i pare kursow na wysypisko.Odzyskalam przestrzen i czuje sie wspaniale!
    Ps .dalej jestesmy parą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dość niesamowita historia, zwłaszcza zakończenie. Wszystkiego dobrego!

      Usuń
  6. Do swojego domu nie mam zastrzeżeń, w końcu sama go sobie urządziłam ;). Rzeczywiście, pewnie inaczej jest w wynajmowanym mieszkaniu, a inaczej - we własnym. Sterylna może nie jestem, ale brudu nie ma, porządek też jest - zaleta posiadania ograniczonej ilości sprzętów i mebli. Akurat tego nie musiałam się uczyć, minimalizm i awersję do gromadzenia przedmiotów mam we krwi. Remontu wymaga jedynie łazienka, i ona mnie czasem denerwuje. Ale, nie mam ochoty przeznaczać na ten cel środków - wolę gdzieś sobie wyjechać, ani tym bardziej nie chcę przeznaczać na remont czasu i energii. Już sama myśl o tym, że trzeba by coś wybierać, kupować, odwiedzać markety itp. osłabia mnie. No więc łazienka pozostanie taka, jak jest: może niezbyt wyjściowa, ale woda w kranie jest :).
    Problem natomiast zaczynamy mieć, wraz z rodzeństwem, z domem naszych rodziców, którzy na stare lata zaczynają gromadzić ... z jednej strony są tego trochę świadomi i z naszą pomocą zaczęli ostatnio robić jakieś porządki i remanenty, ale porządki sprowadzają się do przemieszczania rzeczy z jednego miejsca w drugie. A ilość zgromadzonych przez lata gratów w czteropokojowym mieszkaniu jest imponująca. Przy okazji więc wywiązują się różne kłótnie, na temat tego, po coś coś trzymać, co wywalić, a co może jednak nie i dlaczego nie, i czy na pewno są im ciągle potrzebne nasze stare zeszyty szkolne ;)itp. Ręce opadają ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze odczuwam lekką zazdrość, gdy ktoś mówi, że minimalizm miał we krwi. Ja musiałam się tego dopiero nauczyć, a dawniej to właśnie gromadzenie i kolekcjonowanie wydawały mi się stanem naturalnym.
      Co do rodziców - nasi też miewają takie tendencje (moi w mniejszym stopniu, Sahiba w większym), ale chyba bez sensu z tym walczyć. Dopóki są w stanie sami sobie radzić i funkcjonować w domach zawalonych rzeczami, to ok, niech żyją po swojemu.

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.