Strony

wtorek, 2 września 2014

Wakacje w studenckiej chatce


Czy wiele potrzeba, by poczuć się wolnym i swobodnym? Wręcz przeciwnie – im mniej, tym lepiej. :)

Przekonałam się o tym kolejny raz. Nie miałam w tym roku perspektywy na jakąś dalszą wakacyjną wyprawę. Pod wpływem impulsu zgłosiłam się więc do zostania „chatkową” w bazie studenckiej SKPB Warszawa w Teodorówce, koło Dukli, na skraju Beskidu Niskiego.

Chatkowy to osoba, która w okresie wakacyjnym zajmuje się chatką. Dba o to, by nie zabrakło papieru toaletowego, płynu do zmywania, przyjmuje gości, pobiera opłaty, pokazuje, co, jak i gdzie, pilnuje porządku. W miarę możliwości, wolnego czasu i umiejętności może wykonać drobne ulepszenia i naprawy. Mój dyżur trwał tydzień. Miałam pewne obawy, czy sobie poradzę - Sahib towarzyszył mi tylko przez dwa dni (na zdjęciu nr 2 możecie zobaczyć, jak dzielnie kosi trawę). A do takiej chatki może przyjść każdy - osoby o różnych oczekiwaniach, charakterach, sposobach spędzania czasu... Jak się jednak okazało, moje obawy były płonne. Prawie codziennie ktoś przychodził na nocleg, wieczorami siedziałam więc z gośćmi przy stole, gadaliśmy, graliśmy w gry albo śpiewaliśmy. Zdarzało się wspólne gotowanie i umiarkowane spożywanie wina. Przychodzili harcerze, studenci albo nieco starsze pary wędrujące z plecakiem od bazy do bazy. Najmłodszy gość miał 1,5 roku, najstarszy - 60 lat. Jedną noc spędziłam sam na sam z kuną buszującą w dachu...

Warunków w Teodorówce nie można nazwać spartańskimi - asfaltowy dojazd, prąd i czajnik elektryczny to akcenty cywilizacji. Jest nawet radio. Nie ma jednak bieżącej wody, ze studni trzeba naciągnąć kilkanaście wiader wody dziennie - do spłukiwania toalety, mycia, gotowania, zmywania... (Po powrocie do domu przez kilka dni w zdumienie wprawiała mnie ciepła woda z kranu.)

Na terenie chatki rosną zdziczałe jabłonie, które akurat owocowały. Prawie codziennie gotowałam kompot z pysznych antonówek, dodając czasem znalezione śliwki. W okolicy bez trudu można zebrać szczaw, miętę, oregano, dziką różę, resztki ziemniaków po wykopkach, jeżyny i grzyby w lesie.

Dzień zaczynałam od kontemplowania jabłonki obsypanej owocami, która przesłaniała całe okienko mojej malutkiej sypialni. Potem ciągnięcie wody ze studni i owsianka z rodzynkami i jabłkami. Jeśli goście opuszczali chatkę, to zamiatałam pomieszczenia, ogarniałam całość, robiłam małe pranie. Potem wybywałam na cały dzień w teren. W chatce miałam być z powrotem dopiero o 18.00 - na drzwiach zostawiałam swój numer komórki. Czasu miałam w bród. Zwiedziłam okoliczne górki, atrakcje, nawet Muzeum w Dukli. Wieczorem gotowałam ryż z soczewicą, dodając czasem kupione w miasteczku warzywa. Gadałam z ludźmi, czytałam. Nawet nie wiem, kiedy minął ten tydzień.

Jeszcze kilka wolnych dni spędziłam włócząc się z małym plecakiem po Beskidzie Niskim, który zachwyca mnie od lat. Nocowałam w klimatycznej chacie SKPB Lublin w Zawadce Rymanowskiej i mojej ulubionej bazie Rzeszowiaków w Wisłoczku. Ta ostatnia noc, spędzona w kameralnym gronie przy ognisku z gitarą, miała dla mnie największy urok. Ogień i płynący za szałasem strumień ze znanym wodospadem wynagradzają niewygody bazy namiotowej. Zresztą... co to znaczy wygoda?

Jeszcze słówko o plecaku. Latem, planując noclegi w tego typu bazach, można chodzić z naprawdę małym bagażem, ciesząc się lekkością i poczuciem swobody. Na miejscu są przeważnie jakieś materace, garnki, menażki, sztućce. Mój plecak ważył 7 kg, ale zdaję sobie sprawę, że miałam tam nadmiar rzeczy (głównie ciuchów), związanych z wcześniejszym stacjonowaniem w Teodorówce. Myślę, że z jedzeniem i wodą można spokojnie zmieścić się w 5 kg. Na pewno warto mieć śpiwór, coś od deszczu, przydają się też lekkie sandały, nóż itp. Świadomie zrezygnowałam natomiast z noszenia książek i aparatu fotograficznego.

Wyjazd, choć krótki, okazał się intensywny, bogaty w piesze kilometry, wrażenia, znajomości, obserwacje przyrodnicze, nowe umiejętności, potrawy i piosenki. I to wszystko za dosłownie parę złotych. Bez napinania się, bez cudowania, bez budzika, bez perfekcjonizmu, bez internetu, a często nawet bez zasięgu telefonicznego (tak, są takie miejsca na świecie!).

A jak tam Wasze urlopy?

Strona poświęcona chatce SKPB Warszawa w Teodorówce.
Autorami zdjęć są Agnieszka Skieterska i Paweł Czachor. Dziękuję!

15 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu nagłowka myślalem, że na dłużej zostałaś chatkową i już chciałem robić pod Duklą RDS-a.
    Hiu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za dużo, to niezdrowo. Tydzień w jednym miejscu to i tak sporo. ;)

      Usuń
  2. Fajnie .. Beskid Niski to dla mnie wspomnienie pierwszego w zyciu obozu wedrownego. Dwa tygodnie z ciezkim bagazem. Po pierwsze wszytko bylo wtedy ciezsze (namioty, spiwory, plecaki, buty), a po drugie w sklepach nie bylo nic wiec noslismy konserwy i cale przywiezione na dwa tygodnie zarcie :) Chodzenie po tych gorach z plecakiem 7 kg to marzenie…
    A tak z innej beczki, to dochodze do wniosku, ze chyba bylam kiedys wiewiorka… albo chomikiem… Bo jak czytam o tych skarbach natury, to od razu mam ochote suszyc, wekowac itp… (I jak ja bym z tym potem chodzila po gorach ):))?
    Jaki byl moj urlop wiesz juz mniej wiecej z mego podsumowania. Ale nie jest to urlop wyjazdowy, a raczej przyjazdowy. Przez trzy tygodnie i dwa dni nie wsiadlam do TGV czy samolotu (tylko raz do podmiejskiego jadac na sztuczne ognie do Collioure).
    NAjpierw odsypialam, zwalnialam. Spotkania z przyjaciolmi, czas dla rodziny i radosc z kazdego momentu. Male kotki to tez male szczescie… Pare wypadow w okolice na krotkie wycieczki. Troche pracy w winnicach. Troche przetworow. Proste posilki pod figowcem i czegoz do szczescia jeszcze potrzeba.
    Akumulatory naladowane i jutro : do pracy, zmiana rytmu:)
    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama pamiętam jeszcze te ciężkie plecaki z konserwami, no może bez materaców dmuchanych (wtedy już pojawiły się pierwsze karimaty).
      Jeśli chodzi o przetwory, to chyba napiszę wpis, czy minimalista robi przetwory (z przymrużeniem oka oczywiście). Kolejne noce przy kotle z jabłkami za mną. :)))
      A przez łąkę nie potrafię przejść, żeby czegoś nie skubnąć. Może dlatego zwą mnie Królikiem.

      Usuń
  3. Oswajanie Teodorówki? Cieszę się, że eksperyment się powiódł. Były jakieś trudne momenty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście tylko trudne technicznie typu zatkana toaleta (raz). No i osy, które wkurzyła kuna, ale wystarczyło zamknąć okna na parę godzin.

      Usuń
    2. Pamiętam, że oswajanie Teodorówki rozpoczęło się od trudnej sztuki obsługi drzwi do chatki...

      Usuń
  4. Bardzo oryginalny sposób spędzenia urlopu ;) Powiedz jak Ci się tam udało wkręcić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wkręciłam się w prosty sposób. Znam kilka osób z SKPB, a na FB Teodorówki było ogłoszenie, że poszukują chętnych, najlepiej z doświadczeniem turystycznym. Jak się zresztą okazało, nie tylko SKPB Warszawa miało problem z obsadzeniem swoich obiektów. Bazowy w Wisłoczku (baza SKPB Rzeszów) również trafił tam przez ogłoszenie na FB. :)

      Usuń
  5. pięknie :)
    imbirella

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też kiedyś byłam "Chatkową" - 30 lat temu :) To była Hawiarska Koliba. Przez rok, nie przez tydzień. Urlop dziekański wzięłam. Ech łza się w oku kręci.

    OdpowiedzUsuń
  7. W Ochotnicy Górnej. Teraz to jest Gocha czyli Gorczańska Chata.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne, ja też tak chcę. Zwłaszcza wieczór z kuną; Gdzie teraz jesteś? Co z blogiem:) Widzę Twoje komentarze u innych, ale u Ciebie ostatni wpis z września. Coś przeoczyłam? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, chyba marny ze mnie bloger, skoro robię takie długie przerwy między wpisami. Tematów dużo, tylko zebrać się do pisania trudno. Znacznie łatwiej u kogoś krótko skomentować. A może powinnam pomyśleć o innej formule blogowania - z jakimiś krótkimi myślami? Sama nie wiem. Pozdrawiam! :)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.