Strony

środa, 28 września 2011

Psarantonis i Aynur - 7. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur

Za nami kolejny dzień festiwalowych emocji. Wtorkowy wieczór spędziliśmy pod hasłem "Śródziemnomorskie klimaty".
Koncert rozpoczął Psarantonis (Antonis Xylouris), którego Sahib określił całkiem trafnie "Sabałą z Krety".
Zarośnięty, niewysoki artysta miał w sobie jednocześnie coś z Homera. Muzyka iście pradawna - chropawy, szorstki głos, od śpiewu przechodzący do recytacji, to oddalający się, to przybliżający. Lira - coś jak nasze ludowe gęśle, akompaniament dwóch lutni, plus bęben. Instrumenty jakby nie do końca zestrojone - dla współczesnego słuchacza, przyzwyczajonego do dopracowanych, idealnych brzmień, tego rodzaju muzyka wymaga skupienia i cierpliwości. Niesie ze sobą jednak sporo energii z głębi czasu - a koncertujący od kilku dekad Psarantonis potrafi tę energię przekazać! Oczy wyobraźni widzą naszych pogańskich przodków odprawiających swoje święta przy takiej własnie muzyce. Nie brakło efektów specjalnych. Publiczność zareagowała spontanicznie na grzmoty i błyski, które Zeus zesłał w kilku najbardziej odpowiednich momentach. Podsumowując - ciekawa, choć niełatwa muzyka. Artysta o ugruntowanym już, wypracowanym przez lata stylu.

Prawdziwą gwiazdą wieczoru okazała się Aynur Dogan - kurdyjska wokalistka o niesamowitym, niskim i bogatym głosie. Jedna z tych artystek, które warto zobaczyć na żywo, aby docenić ich zaangażowanie sceniczne i uczucie wkładane w śpiew. Akompaniujący zespół był właściwie tłem dla wokalu (tu brawa dla dźwiękowców, którzy nie zagłuszyli mikrofonu Aynur, a z naszych doświadczeń wynika, że na niszowych koncertach bywa różnie), choć sam w sobie brzmiał równie dobrze - flet poprzeczny i prosty, kontrabas, rożek, perkusja, w tym djembe, oraz niewielki instrument strunowy, którego nazwy nawet nie próbuję zgadywać. Rytmy charakterystyczne dla muzyki tureckiej, bliskowschodniej, momentami przypominające też muzykę o arabskim rodowodzie, np. Natachę Atlas. Jednak Aynur koncertuje dopiero od kilku lat, może nie osiągnęła jeszcze rutyny, za to ujmuje świeżością wykonań, czasem wręcz nieśmiałością. Oboje z Sahibem byliśmy urzeczeni i nie zaskoczyły nas owacje na stojąco. Tak jakoś się składa, że muzyka tworzona przez górskie narody trafia nam prosto do serc. Pełno w niej przestrzeni, a rzewność przeplata się z energią. Polecam!

Zdjęcia pochodzą ze strony Festiwalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.