Strony

wtorek, 6 stycznia 2015

Między abnegacją a życiem na pokaz

Pod poprzednim wpisem zatytułowanym "Pokusy" pojawił się bardzo ciekawy i obszerny komentarz Lilybeth, do którego chciałabym się odnieść. Lilybeth pisze o obawach przed abnegacją, innymi słowy zapuszczeniem się w taką odnogę minimalizmu, która - w moim odczuciu - ma więcej wspólnego ze sknerstwem, fałszywie rozumianą oszczędnością, a także ze zwykłym niedbalstwem niż z dobrą jakością życia i prostotą, z którymi chciałabym utożsamiać minimalizm.

Gdzie przebiega granica między tym, co niezbędne, a tym, co przyjemne? Czy można jednoznacznie negatywnie oceniać wszystkie zachcianki, pokusy, szalone nabytki?


Sahib, z którym długo dyskutowaliśmy, podał przykład wyjazdu w góry. Po całym dniu wysiłku, czasem w trudnych warunkach pogodowych, docenia się każdy napój, nawet herbatę z liści malin w aluminiowej menażce. Wiele wrażeń z całego dnia, może serdeczne towarzystwo i plany dalszej marszruty, rekompensują ubóstwo sprzętu i aprowizacji. Człowiek cieszy się, gdy znajdzie ciurkającą strużkę lodowatej wody do mycia - i mniejsza o mydło. Gradacja potrzeb jest w miarę prosta. Jednak gdy siedzimy w swoich ciepłych norkach, wyposażonych w kuchnie i łazienki, gdy co roku pod naszymi drzwiami lądują dziesiątki katalogów i gazetek reklamowych, gdy u znajomych widzimy nowe poduszki, a w knajpie popijamy nową ciekawą herbatą, to.... no właśnie!

Bez dwóch zdań - otoczenie jest ważne. Znacznie przyjemniej pracuje się na uprzątniętym, designerskim biurku albo miesza sałatkę w pięknej misce. Są jednak granice i warto zadać sobie pytanie, gdzie one DLA NAS przebiegają. Jakie mamy priorytety, pasje? Każdy z nas ma przecież różne potrzeby - za te same pieniądze jeden kupi sobie zestaw kina domowego, drugi nowy rower, a trzeci wymieni całe wyposażenie kuchni i salonu. Czy będą to faktycznie jego własne dążenia czy tylko nakręcone przez reklamy albo otoczenie - to już inna sprawa.

Chciałabym na marginesie odciąć się od pojęcia "sknerstwa" - to jest postawa, w której przede wszystkim liczą się pieniądze. Abnegacja natomiast potrafi być bardzo bezinteresowna - delikwentowi nawet nie przyjdzie do głowy, że można coś zmienić na lepsze, nowsze albo modniejsze. Pewnie każdy z nas zna choć jednego abnegata ubraniowego, kosmetycznego albo w dziedzinie wyposażenia wnętrz... który tymczasem potrafi wydać worki talarów na różne swoje zainteresowania, mniej lub bardziej zrozumiałe dla otoczenia.

Przyznaję, że są kwestie, w których chyba jesteśmy z Sahibem abnegatami, a może ktoś by nas za takich uznał. Przykładowo mamy tylko jeden zestaw naczyń do spożywania pokarmów (nic odświętnego) i zbieraninę mebli - co prawda pasujących stylistycznie, lecz jednak różnych (nazwijmy to artystycznym zestawem). I jeszcze nasze archaiczne komórki... niektórzy by chyba nie uwierzyli, że to coś ciągle dzwoni i wysyła sms-y. Po prostu nie przywiązujemy tak dużej wagi do tych elementów. Myślę jednak, że mamy też swoje własne granice obciachu i założenie dziurawych ubrań albo używanie kartonów jako mebli to zdecydowanie nie nasza bajka. ;)

Jak pisałam, otoczenie jest ważne, jednak są na szczęście tak przyjemne i bogate chwile w życiu, że otoczenie schodzi na całkiem daleki, nieważny plan. A skoro weszliśmy niedawno w Nowy Rok, to przy okazji życzę wszystkim Czytelnikom jak najwięcej takich właśnie momentów, wielkiego zachwytu nad życiem, przyrodą, pięknem świata, prawdziwych pasji i dystansu do rzeczy.

Chętnie poczytam o Waszych granicach między abnegacją a życiem na pokaz - zapraszam do komentowania!

12 komentarzy:

  1. Rzeczywiście ludzie są bardzo różni, ja np nie miałbym problemu z podartym ciuchem, ale źle czuł bym się z oglądaniem filmów z dźwiękiem z głośniczków komputerowych za 50zł jak jeszcze 10-15 lat temu, a z drugiej strony ktoś ostatnio próbował mnie przekonać, że jeśli nie wydam paru tysięcy na głośniki, to efekt będzie niezadowalajacy (chcę wydać kilkaset). Próbuję w ten nieco niepozbierany sposób podać przykład tego, że nie ma granicy, bo różnice w ludzkich potrzebach przebiegają płynnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba nie mówimy tu o dziurach w skarpetkach? ;) Wiesz, te dżinsy pęknięte na kolanie, które tak namiętnie nosiliśmy w liceum, to inna licentia poetica...
      Ostatnio obejrzałam parę filmów z lapka i bez żadnych głośniczków - było ok, bo do tego fajne towarzystwo, wino czerwone, śnieg za oknem i ogień w kozie. :)

      Usuń
    2. Mój mąż wzdycha do lepszych głośników (za klikaset zł, nie kilka tysięcy), a teraz zwykle oglądamy z laptopa, na wbudowanych byle jakich głośnikach i mnie tam nic do szczęścia nie brakuje. Oczywiście dobry dźwięk jest fajny, ale raczej nie ekscytowałabym się tym dźwiękiem przy każdym filmie. Pierwszy raz może bym dostrzegła różnicę, a potem bym zapomniała, że się coś zmieniło.

      Usuń
  2. Ja dążę mniej więcej w kierunku "mam to, czego używam". Przykładowo mam niewiele ubrań, ale 1. nie trzymam zniszczonych - wymieniam na nowe, 2. Mam takie ubrania, które lubię i w których dobrze wyglądam - nie "byle co".
    Gdzieś kiedyś zapamiętałam, że zepsute rzeczy mają "złą energię", więc nie trzymam zbitych, dziurawych, niekompletnych.
    Mam mało rzeczy, mam wszystkie, których potrzebuję, a kwotę, jaką na nie wydaje, plasuję między oszczędnością, a jakością, wyglądem itp. zależnie od przedmiotu.
    Głośniki do filmów wystarczą mi najmarniejsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bliskie mi podejście, choć choć nie wyssałam go niestety z mlekiem matki. Ale lepiej późno niż wcale. ;)

      Usuń
  3. Miło, Tofalario, że wróciłaś do blogowania. Poznałam Twojego bloga dość niedawno, w czasie Twojego dłuższego milczenia i bardzo żałowałam, że tak późno na niego trafiłam - ma w sobie dużo pozytywnej energii.
    A co do posiadania, to w moim przypadku wielkim problemem jest, że posiadam za dużo, ale równocześnie nie umiem wyrzucać przedmiotów. Czyli z jednej strony wiem, że mogłabym mieć dużo mniej. Z drugiej strony nie wyrzucę do śmieci rzeczy, które są jak najbardziej w stanie używalnym. No i tak od jakiegoś czasu szukam nowych domów dla przedmiotów, ale jest to wieloetapowe zadanie, bo najpierw ja muszę dojść do przekonania, że czegoś nie potrzebujemy, potem muszę przekonać do tego męża, a potem jeszcze znaleźć nowego właściciela. Bywa ciężko ;)
    Ubrania donaszam zwykle do zniszczenia. Przywiązuję się do nich i noszę, póki się nie przetrą, a nawet spodnie z dziurami na kolanach rewelacyjnie się sprawdzają do wszelkich prac domowych. Ostatnio wydałam trochę ubrań i było to dla mnie bardzo dziwne uczucie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, takie komentarze to dla mnie motywacja do pisania (przeważnie tematów nie brakuje, tylko pisać się nie chce....). Co do odgracania - daje ono wspaniałą perspektywę na przyszłość, każe myśleć przy kolejnych zakupach, uwalnia od reklamowych manipulacji, więc chyba warto. :)

      Usuń
    2. "Z drugiej strony nie wyrzucę do śmieci rzeczy, które są jak najbardziej w stanie używalnym." W tym jest problem żeby znaleźć amatora na stare,podniszczone rzeczy nawet w stanie używalnym. Jeżeli ktoś inny pozbywa się swoich staroci, albo ma problem z ich wyrzuceniem to niechętnie przygarnie nasze szpargały. Najczęściej więc nie ma wyjście albo coś zwyczajnie wyrzucić albo zacisnąć zęby i męczyć się z jakimś gratem.

      Marta

      Usuń
  4. Droga Tofalario. Wędrując po polskim minimaliźmie i blogach robótkowych często na Ciebie wpadałam aż znalazłam Cię u Ciebie. Bardzo podoba mi się Twój blog i czytam go sobie powolutku.
    Co do fisiów i abnegacji to fisia mam na punkcie materiałów do hobby. Ale mam go pod kontrolą, czyli pytam się co konkretnie z tego uszyję lub zrobię. Ostatnio mimo promocji opanowałam się i nie kupiłam materiałów, a chyba z pięć razy byłam na stronie sklepu :) A teraz abnegacja. Nie potrzebuję a nawet bronie się przed nowym telefonem, komputerem, super wypasionym sprzętem sportowym. Niestety otacza mnie trzech mężczyzn wielkich fanów sprzętów wszelkiej maści więc w moim domu pełno jest sprzętów i mimowolnie dowiaduje się o nowinkach i biorę udział w zakupach tego typu.
    Dla mnie najtrudniejsze w dążeniu do uproszczenia swojego życia jest niechęć najbliższych do zmian. Każdy z nas ma inne priorytety. Chyba za późno dojrzałam do prostoty, nastolatka hedonistę sprzętowego trudno nawrócić.
    Pozdrawiam serdecznie. Karolina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno trzeba liczyć się z potrzebami domowników, jednak są na to różne sposoby - np. wydzielenie konkretnych miejsc, które pozostają do dyspozycji poszczególnych członków rodziny. Wiem, że na pewno to nie do końca łatwe, bo chociażby łazienka i kuchnia są wspólne...
      A co do hobby. To dla mnie ciekawy temat, sama zajmuję się różnego rodzaju robótkami ręcznymi, co daje mi satysfakcję, pożytek, ale też czas dla swojej psychiki. Mam tendencję do kupowania materiałów i włóczek, zwłaszcza po okazyjnych cenach (sh), jak też przyjmowania różnych cennych niekiedy "darów" od osób robiących porządki na pawlaczu. Jednak staram się, by były pod kontrolą jakościową (tj. nie biorę byle czego) i objętościową, tj. mieściły się w wygospodarowanych dla nich miejscach... i tyle. Często jednak myślę, że mam tego za dużo. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Tęskniłam:D
    MD

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie jacyś mądrzy ludzie mogli napisać coś odmiennego na ten temat ale dla mnie minimalizm raczej łączy się z pojęciem ile a nie za ile. Można być minimalistą z piękną i bardzo drogą miską natomiast kolekcja 10 misek po 5 zeta każda już się z tym minimalizmem kłóci.
    Ważne jest chyba samo podejście do posiadanych przedmiotów tak żeby nie przekroczyć granicy za którą to nie my posiadamy te przedmioty tylko one nas.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Ze względu na intensywne ataki spamerskie komentarze tylko z kont Google. Przepraszam za utrudnienia.